00:24

PIELĘGNACJA WŁOSÓW SOMBRE

PIELĘGNACJA WŁOSÓW SOMBRE
Jakiś czas temu korzystając z nadchodzących mikołajek sprawiłam sobie prezent i przeszłam metamorfozę włosów. Już od bardzo długiego czasu chodziło mi po głowie sombre. Czym jest owe tajemnicze słowo i jak ja dbam o włosy tak pofarbowane? O tym w dalszej części posta!

Najprościej mówiąc, sombre to taka metoda farbowania włosów, która powoduję, że wyglądają one jak muśnięte słońcem. Jest metodą stopniowego rozjaśniania włosów. Od nasady włosy są koloru brązowego, który stopniowo przechodzi w kolor jasnego blondu. Wcześniej byłam posiadaczką włosów brązowych więc aby osiągnąć ładny kolor jasnego blondu trzeba było je rozjaśnić. Oczywiście w przyszłości włosy będę poddawać stopniowemu rozjaśnianiu ze względu na to, że uzyskany kolor w pełni mnie nie satysfakcjonuje. Proces ten przyczynił się do zmiany mojej pielęgnacji włosów. 

SZAMPONY



Jeżeli rozjaśniamy włosy to koniecznie musimy zadbać o odpowiednią pielęgnację, gdyż mogą one stać się podatne na puszenie się, rozdwajanie i łamanie. Zwłaszcza o tej porze roku kiedy temperatury na dworze są ujemne a w pomieszczeniach wysokie, włos narażony jest na zniszczenia. Moim ulubieńcem w chwili obecnej jest szampon marki L'biotica BIOVAX Pearl Kolagen & Perły. Jest to produkt, który powoduje odbudowę struktury włosa oraz zapewnia regenerację. Proteiny perłowe zawarte w tym produkcie pielęgnują i odbudowują włosy, a także chronią je przed uszkodzeniami i szkodliwym wpływem czynników zewnętrznych. Kolagen morski wygładza oraz utrzymuje odpowiednie nawilżenie. Dzięki czemu włosy stają się miękkie i jedwabiste w dotyku. Szampon nie zawiera SLS, SLES, parabenów i silikonów. 
Kiedy czuję, że włosy są przeciążone nadmiarem pielęgnacji bądź też zmagam się z łupieżem na pomoc przychodzi mi CLEAR - w moim odczuciu jest to najlepszy szampon przeciwłupieżowy, który możemy zakupić w drogerii. Przynosi natychmiastową ulgę dla swędzącej skóry głowy i ma przepiękny zapach. Po umyciu włosy są sprężyste, pachnące i wygładzone. 

ODŻYWKI



Przed rozjaśnianiem włosów używałam zwykłych odżywek, najczęściej wybierałam te w sprayu gdyż nie wymagają spłukiwania. Teraz postawiłam na produkt, który nie tyle będzie pielęgnował moje włosy co stopniowo będzie je rozjaśniał. Mowa tu o rozsławionej już odżywce JOHN FRIEDA sheer BLONDE go blonder. Odżywkę nakładam od połowy włosów aż po same końce. Mniej więcej staram się aby pokrywał część rozjaśnioną. Produktu używam dopiero od tygodnia więc  nie mogę się wypowiedzieć czy rzeczywiście powoduje efekt słonecznego blasku włosów blond. Ale póki co polubiliśmy się nawzajem, więc mam nadzieje, że nie rozstaniemy się za szybko. Do zwiększenia objętości u nasady głowy stosuję odżywkę w sprayu marki PANTENE PRO-V.  Spray rzeczywiście unosi moje cienkie włosy i dodaje im objętości. Odkryciem tego roku z pewnością będzie odżywczy oleo-krem z firmy  L'biotica BIOVAX Diamond. To rzeczywiście jest innowacja w pielęgnacji włosów! Krem faktycznie pielęgnuje, odżywia i upiększa. Zgadzam się również z tym, że nadaje włosom perfekcyjne wykończenie, piękny połysk i posiada subtelny zapach. Moje włosy polubiły go i nie zamierzam się z nim rozstawać. Jak tylko skończy mi się tubka to z przyjemnością przetestuję resztę z tej serii. I ostatnim już ulubieńcem jest odżywka z serii Color Protect firmy MONTIBEL - LO. To hiszpańska marka, która jest numerem 1 wśród dostawców kosmetyków profesjonalnych. Instant power color protect przeznaczony jest do intensywnej pielęgnacji dla włosów farbowanych. Ochrania kolor i przedłuża jego żywotność. Włos staje się błyszczący i jedwabisty w dotyku. 

MASKI



Nadal używam maski bananowej z firmy Kallos lecz w swojej "kolekcji" posiadam jeszcze dwie inne, których używam teraz częściej niż poprzednio. Nie będzie tu myślę zaskoczeniem jeśli po raz trzeci wymienię produkt firmy  L'biotica BIOVAX Pearl Kolagen & Pearl:) Intensywnie regenerująca maseczka do włosów odbudowuje i regeneruje, nadaje blask i sprawia, że włosy są wygładzone. Nic dodać nic ująć. I nowość dla mnie z firmy L'OREAL PROFESSIONEL vitamino color a-ox. Jest to 1 minutowa maska, zapewniająca regenerację włosom farbowanym. Efektu wow nie zauważyłam ale jest ok. Może po dłuższym stosowaniu będę mogła się wypowiedzieć na jej temat.  

SERUM



Obecnie posiadam jedno serum z firmy PANTENE PRO-V scalające rozdwajające końcówki. Produkt fajny, który wygładza moje włosy, nadaje nieco blasku i sprawia, że włosy wyglądają na zdrowe. 

Tak właśnie wygląda moja obecna pielęgnacja. Po nowym roku planuje zaopatrzyć się w nowe produkty bardziej profesjonalne. To będzie motywacja do napisania kolejnego wpisu o pielęgnacji włosów.  

13:06

DRUGIE DNO, CZYLI DENKO #2

DRUGIE DNO, CZYLI DENKO #2

To niesamowite, jak po opublikowaniu pierwszego „denka” wzrosła moja motywacja, jeśli idzie o systematyczne zużywanie produktów. Wcześniej zdarzało mi się mieć otwartych kilka kremów lub żelów (żeli?) pod prysznic jednocześnie; teraz staram się sumiennie je zużywać, żeby jak najszybciej podzielić się z Wami swoimi wrażeniami. Szafka pod umywalką powoli się opróżnia, mąż porzuca powoli myśl o wynajęciu kawalerki na moje kosmetyczne zapasy, a w dodatku mogę podrzucić Wam kilka nowych recenzji. Win win win!



DOVE OXYGEN MOISTURE – ODŻYWKA DO WŁOSÓW

Odżywka Dove to druga połówka tandemu Oxygen Moisture, który otrzymałam do przetestowania jeszcze latem. Jakoś niezbyt sumiennie podeszłam do tego testu, o czym najlepiej świadczy fakt, że na zużycie 250 ml produktu potrzebowałam ponad dwóch miesięcy. Nie zachwyciła mnie: miała dość rzadką, niezbyt treściwą konsystencję i odpowiadające jej właściwości – raczej doraźnie nawilżające niż faktycznie odżywcze. Za ponad 20 zł w regularnej cenie można mieć 2 litry (!) dowolnej maski Kallos o porównywalnym działaniu, więc nie warto.



ESSENCE ULTIME ELASTIN + VOLUME&FULLNESS – ODŻYWKA DO WŁOSÓW

Odżywka-enigma. Obiecuje wzmocnienie włosów „dla lekkiej objętości, gęstości i 3 razy łatwiejszego rozczesywania”. I robi to, na jakieś 4 godziny. Potem lekka objętość zmienia się w spektakularny przyliz. Wszystko dlatego, że efekt gęstości i objętości uzyskany jest wskutek sklejenia i nastroszenia włosów. Wyglądają ładnie, ale w dotyku sprawiają wrażenie obklejonych i jakby niedomytych. Nie jest to efekt, za którym szaleję, więc nie wrócę.



SEBORADIN NIGER – SZAMPON DO WŁOSÓW

Szampon stworzony do włosów przetłuszczających się i skłonnych do wypadania, który rzeczywiście jako jeden z niewielu potrafi pomóc mojej smalcystycznej głowie. Po myciu włosy są tak czyste, że aż skrzypią pod palcami – nie ma mowy o wyjściu spod prysznica bez nałożenia odżywki, chyba że jesteście miłośnikiem stylu a’la porażona piorunem kuropatwa. Pięknie domywa skórę głowy, nie przesuszając jej i nie powodując podrażnień. Mam zastrzeżenie tylko do dostępności (apteki) i ceny (23 zł za 200 ml), ale w chwili desperacji na pewno wrócę.



BE BEAUTY JAPONIA – ŻEL POD PRYSZNIC

Żel, który męczyłam od września (!), wcale nie dlatego, że był zły, ani dlatego, że się rzadko myję... po prostu zapach był dla mnie zbyt „letni” na ostatnie zimne tygodnie. Największym jego atutem był zapach: orzeźwiająco-chłodzący, ale w sposób „perfumeryjny”, a nie „spożywczy”. Nie ma tu żadnych oczywistych świeżaków typu cytrusy lub ogórki, jest za to trochę mentolu i jakiegoś bliżej nieokreślonego zielska. Pielęgnacyjnie żel może nie zachwycał, ale też nie zrobił mi krzywdy, a że zapachem przypominał mi trochę perfumy Halloween, które uwielbiam, więc pewnie latem do niego powrócę.
  



AVON SENSES DIVINE TIME – NAWILŻAJĄCY KREMOWY ŻEL POD PRYSZNIC

Ach, gdyby producent napisał tylko, że jest to kremowy żel pod prysznic, dostałby ode mnie piątkę z plusem. Ale nieeee, musiał dodać to „nawilżanie”. A z nawilżaniem ma on tyle wspólnego, co ja z fizyką kwantową. Poza tym sprawuje się przyzwoicie: pięknie się pieni i ładnie pachnie, słodko, ale nie w oczywisty, ciasteczkowy sposób. Nie wykluczam powrotu, ale tyle jest żeli (żelów?) do przetestowania, że raczej nieprędko się to zdarzy.



SZCZOTKA DO CIAŁA

Na zasłużoną emeryturę idzie też szczotka do ciała, która jest już tak zmęczona życiem, że zaczęła łysieć i sypać po kątach sizalową szczeciną. Sprawowała się świetnie, ale czas ustąpić miejsca nowemu pokoleniu.  Mam już kolejną.



LADY SPEED STICK FRESH&ESSENCE

Antyperspiranty Lady Speed Stick są już niemal tak stare jak ja i używam ich wiernie od lat. Sprawują mi się świetnie, nigdy nie zawodzą, nie powodują podrażnień. Ten przyjemnie i kwiatowo pachniał, wyczuwalnie, lecz nieinwazyjnie, a tego właśnie oczekuję od antyperspirantu. Już mam kolejne opakowanie.



ANIDA – GLICERYNOWO-MIGDAŁOWY KREM DO RĄK

Kremy do rąk marki Anida znosi z pracy do domu w ilościach hurtowych mój mąż, bo najwyraźniej nic tak nie ułatwia pracy inżynierowi, jak wypielęgnowane rączki. Kremy napływają nieprzerwanym strumieniem i chociaż wydajemy je wszystkim, od znajomych i rodziny, po inkasenta i listonosza, wciąż wysypują się z półki. Dostępne są w kilku wariantach, które nie różnią się niczym, poza kolorem tuby. Stosowane po każdym myciu rąk są w stanie utrzymać w ryzach poziom nawilżenia, ale suchoskórkom czułym na mroźne podmuchy formuła kremu pomoże tyle, co umarłemu kadzidło. Na plus zasługują całkiem znośne zapachy oraz miękka tuba, która pozwala zużyć przebrzydłe mazidło co do grama, niestety. Ja na nie patrzeć już nie mogę i głębokim żalem napełnia mnie myśl, że dopóki ślubny nie zmieni pracy, jestem na niego skazana. Na krem!!!



ZIAJA 25+ KREM NAWILŻAJĄCY MATUJĄCY

A-ha! Matująco-nawilżająca hybryda od Ziaji po długim i wyczerpującym śledztwie została wyizolowana jako winowajca odpowiedzialny za tworzenie się formacji wypryskopowstańczych na moim liczku. Czyli po polsku: zapycha mnie dziad. Szkoda, bo jest śmiesznie tani, wchłania się piorunem i stanowi idealną bazę pod podkład, pozostawiając buzię welurowo miękką, matową i gładką. Z drugiej strony, bliżej mi już do kategorii 30minus niż 25plus, więc może to znak czasu po prostu… Tak czy inaczej podły sabotażysta został wytypowany do eksterminacji i z 1/3 zawartości frunie do kosza. Ja nie wrócę, ale mimo wszystko polecam spróbować.



EVREE REVITA PERILLA – OLEJEK DO TWARZY

Lubię Evree, jak dotąd większość ich produktów świetnie mi się spisywała (uwielbiam zwłaszcza olejek różany i czerwony krem do rąk, który kiedyś potajemnie kupiłam, żeby odpocząć od elektrownianych smarowideł), a olejek Revita Perilla jest pierwszym, który nie spowodował u mnie stuprocentowego zachwytu. Próbowałam różnych metod aplikacji, od nakładania solo, po mieszanie z kremami i żelem hialuronowym, aż w końcu zużyłam go do demakijażu oczu. W żadnej formie mnie nie oczarował, chyba po prostu nie jest dla mnie.



KENZO – JUNGLE EDP

Moja licząca 3 ml próbka (pisałam o niej tutaj) dobiła dna i to w tak zawstydzających okolicznościach, że do dziś mam ochotę walić łbem o ścianę. Zakrętka w moim opakowaniu się zbuntowała, więc perfumy stały wiecznie niedokręcone na szafce nocnej, prosząc o katastrofę, no i stało się – z rozmachem zbierając ubrania z komody, zamiotłam o Kenzo jakimś nieszczęsnym rękawem i zawartość flakonika rozlała się po szafce. W sypialni tydzień pachniało jak w pościeli sułtana, Jungle prawie mi zbrzydło, a teraz smętnie zbieram grosz do grosza na pełny wymiar zapachu, zanim mi buteleczka do reszty zwietrzeje.



LA ROCHE POSAY – WODA MICELARNA

Wodę micelarną dostałam do przetestowania od koleżanki, którą podrażniała, i szczerze przyznam, że lubię w niej wszystko (w wodzie i koleżance), poza pojemnością (to już odnosi się tylko do wody). Dobrze domywa, nie podrażnia, nie ma przykrego smaku, nie wymaga pocierania. Pojemność przeszkadza mi głównie dlatego, że z małej buteleczki z twardego plastiku nie dało się nic wycisnąć i musiałam czekać, aż łaskawie coś z niej wykapie. W pełnej pojemności i promocyjnej cenie byłabym skłonna kupić.



LIŚCIE ZIELONEJ OLIWKI - MASECZKA OCZYSZCZAJĄCO-ŚCIĄGAJĄCA

Nie jest to może jakiś maseczkowy hit, ale jako doraźny uzdatniacz liczka sprawdza się świetnie. Po aplikacji buzia jest gładka, miękka, zmatowiona, lecz nie przesuszona, a pory jakby zmniejszone. Czego chcieć więcej za 1,50 zł? Już mam zapas.



BABYDREAM - PUDER I ŻEL DO MYCIA

Na koniec dwa produkty, które zużył w zasadzie mój synek. Puder Babydream to mój faworyt w kategorii podpieluszkowej. Rozważałam rezygnację z niego na rzecz mąki ziemniaczanej, ale chyba jestem zbyt wygodnicka, a że skład pudru jest całkiem prosty, raczej przy nim pozostanę. Gdyby tylko nie był perfumowany, byłby ideałem.


Żel z kolei uwielbiam bezkrytycznie. Ma wygodną pompkę i poręczną butelkę, mile dzidziusiowo pachnie, ładnie się pieni, nie przesusza delikatnej bobasowej skóry. Ideał.


Tyle, jeśli chodzi o moje listopadowe zużycia. Kolejne denko już w nowym roku! Nie mogę w to uwierzyć.

Buziaki,

Iga

04:02

G(W)OŹDZIK DO TRUMNY

G(W)OŹDZIK DO TRUMNY

Korzystając w niedzielne popołudnie z 30 sekund słońca oraz 3 minut ciszy w pokoju dziecinnym, co jest zjawiskiem równie częstym, jak – nie przymierzając – koniunkcja planet, zrobiłam parę zdjęć i skrobnęłam parę (hyy!) słów, dlatego dziś nadciągam z kolejnym wpisem.

Źródło: https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/92/41/2e/92412e6ccff7a5210fe17b8a44e77beb.jpg
Na samym początku muszę jednak przeprosić Was za długotrwałe milczenie, które, jak donoszą czołowe media opiniotwórcze, spowodowało falę depresji i prób samobójczych w całym kraju. Mam nadzieję jednak, że mi darujecie wiedząc, że oto zostałam wpuszczona w kanał. A konkretnie trzy kanały, i to nie byle jakie: idzie mianowicie o kanały prawej górnej szóstki. Tak, tak, słusznie się domyślacie: powodem mojego milczenia było leczenie kanałowe (swoją drogą, chcę publicznie zaprotestować przeciwko nazywaniu tych wyrafinowanych tortur leczeniem – to jakiś okrutny żart, doprawdy).

Ale może zacznijmy od początku…

A było to tak. Już na samym początku, kiedy ból był jeszcze noworodkiem, lekkim ćmieniem, cieniem zaledwie swojej dojrzałej formy, przeczuwałam, że czekają mnie w gabinecie dentystycznym jakieś nie lada kosztowne i czasochłonne męczarnie. Przez kilka dni nie miałam jednak okazji zgłosić się z zębem do dentysty – w tym czasie przesiadywałam w domu z zasmarkanym maluchem, którego nie było komu przekazać pod opiekę. W tym czasie ból rozwinął skrzydła i z lekkiego ćmienia, które pieszczotliwie niemal głaskało moje dziąsło, zmienił się w ziejącego ogniem smoka, którego głównym celem było rozłupanie mi czaszki. Przysięgam – ani poród, ani najgorszy ból głowy, ani nawet oglądanie transmisji z obrad sejmu nie mogło się równać z cierpieniami, jakie wtedy przeżywałam. Myślałam, że wyskoczę przez okno, a powstrzymywała mnie tylko myśl, że czwarte piętro może nie wystarczyć, żeby skrócić moje męki.

Źródło: http://s.quickmeme.com/img/1d/1d2faf3a4e184f4fc7dbcfb75e253bc1b78aecd52933f3fdd4d3c8b728db87f0.jpg
Wtedy właśnie, między jedną myślą samobójczą a drugą, przypomniałam sobie o sposobie na ból zęba, który kiedyś polecała mi moja kuzynka – wspaniała osoba i prawdopodobnie jeszcze wspanialsza mama. I ta właśnie zwięzła dygresja prowadzi nas do bohatera dzisiejszego wpisu, którym jest olejek goździkowy.
Gratuluję zatem wszystkim śmiałkom, którzy przetrwali powyższy przydługi wstęp i zapraszam do dalszej lektury :)


WŁAŚCIWOŚCI OLEJKU GOŹDZIKOWEGO

Olejek pozyskiwany jest z pąków goździków i posiada liczne właściwości prozdrowotne. Ma działanie przeciwgrzybiczne, antybakteryjne, aseptyczne, a nawet działa jak afrodyzjak! Dzięki właściwościom aseptycznym, sprawdzi się pomocniczo w przyspieszaniu gojenia się powierzchniowych ranek, a także pomoże przy ukąszeniu i użądleniu owadów. Może też sprawdzić się w pielęgnacji cery trądzikowej, ale tylko rozcieńczony innym olejkiem – solo jest zbyt drażniący, zwłaszcza dla cery naczynkowej lub wrażliwej. Goździki, nie tylko w postaci olejku, znane są również jako środek wspomagający odporność, dzięki zawartości żelaza czy wapnia oraz witamin A i C. W formie inhalacji olejek można stosować również w dolegliwościach układu oddechowego. Olejek może mieć również działanie przeciwbólowe – zmieszany z solą i nakładany miejscowo na skronie, ma zwalczać bóle głowy, a podgrzany, w duecie z olejem sezamowym, pomoże przy bólu ucha.



RATUNEK DLA CIĘŻARNYCH

Stosowany np. skrapiania poduszek, może pomóc w walce z… porannymi mdłościami. Olejek goździkowy ma działanie przeciwdziałające nudnościom, a nawet przeciwwymiotne. Może więc pomóc mamom w utrzymaniu zawartości żołądka na miejscu. Chyba że jest Wam niedobrze od jego zapachu. Wtedy nie ręczę za efekty.


RATUNEK DLA ZĄBKUJĄCYCH

Olejek goździkowy ma powszechne zastosowanie przede wszystkim w higienie jamy ustnej i właśnie to jego działanie interesowało mnie ostatnimi czasy. Jedną kroplę olejku zmieszaną z trzema kroplami innego spożywczego oleju (np. lnianego, z oliwek, kokosowego, sezamowego) nanosimy na obolałe miejsce, a następnie dzieje się magia. Olejek ma działanie lekko chłodzące i znieczulające – dosłownie po kilku sekundach ból ustępuje. Skoro sprawdził się przy moich konających w męczarniach nerwach zębowych, ma szanse zadziałać i u ząbkujących maluszków. Oczywiście ważne jest, zwłaszcza w przypadku dzieci, stosowanie rozcieńczonego olejku – samodzielnie jest zbyt intensywny, a kiedy jego odrobina dostanie się na język, odczujecie ostre pieczenie. Oczywiście ustąpi po chwili, ale przez tę chwilę ząbkujące niemowlę gotowe odgryźć Wam palec. Szkoda niemowlęcia, i palca oczywiście też.



RATUNEK DLA ZSZARGANYCH NERWÓW

Stosowany w aromaterapii, olejek goździkowy ma działanie antystresowe, usuwa zmęczenie psychiczne i – w zależności od stężenia – może działać pobudzająco (czysty olejek goździkowy) lub uspokajająco (rozcieńczony, zwłaszcza w duecie z olejkiem lawendowym). Ja jednak najbardziej lubię olejek goździkowy w tandemie z olejkiem pomarańczowym. Razem tworzą cudownie świąteczny dwugłos, który chyba nigdy mi się nie znudzi. Czy w Waszych domach w rolach „kostek zapachowych” również na święta występują pomarańcze nabite goździkami? U mnie owszem. Tak było w moim domu rodzinnym, tak też jest teraz w moim własnym, i wierzcie mi – nic, poza zapachem pierników i żywicy, piękniej nie zapowiada świąt.





Tyle ode mnie na dziś. Mieliście już kiedyś do czynienia z olejkiem goździkowym? Znacie inne jego zastosowania?

Buziaki,

Iga

02:26

RELAX, TAKE IT EASY - 5 SPOSOBÓW NA ODPRĘŻENIE SIĘ

RELAX, TAKE IT EASY - 5 SPOSOBÓW NA ODPRĘŻENIE SIĘ
Ostatni tydzień był dość intensywny. Cała nasza trójka wyjechała z zatłoczonej Łodzi do rodzinnego domu mojego męża. Niech was to nie zmyli, nikt na tym wyjeździe nie odpoczywał. Mój Łukasz zalatany bo przecież w miejscu nie usiedzi, a ja wiadomo - mama na cały etat. Ale w całym tym ferworze zawsze znajdzie się choć chwila na zasłużony odpoczynek. Dziś opowiem wam o moich sposobach na relaks.

1. Rodzinne spacery

Szczególnie teraz kiedy za oknami towarzyszy nam jesienna aura uwielbiamy całą rodziną wychodzić na spacery. To obowiązkowy punkt każdego dnia. Dzięki temu zaciśniamy rodzinne więzy i spędzamy razem czas. Ogarnia nas pozytywna energia i poprawia nam się samopoczucie. W końcu mamy czas tylko dla siebie. Wiadomo, z rodziną najlepiej !



2. Czytanie książek podróżniczych

W głowie zawrócił mi Tomek Michniewicz i jego książki. To dzięki niemu z chęcią w ogóle sięgam po książki. Czytanie tego typu pozycji pozwala mi się rozluźnić i przenieść do miejsc, o których marzę. Książki podróżnicze przypominają mi ciekawostki geograficzne, uczą szacunku do drugiego człowieka, a także pokazują piękno tego świata. Dzięki nim marzę. A jeśli marzę to znaczy, że jestem.



3. Nauka Hiszpańskiego

Moja przygoda z nauką hiszpańskiego zaczęła się na studiach. Niestety nie trwała ona zbyt długo. Jako, że moim marzeniem było poznać kulturę i język państw hiszpańskojęzycznych postanowiłam powrócić do nauki. W ciągu dnia nie mam zbyt dużo czasu na tego typu rzeczy, jednakże nie poddaję się i małymi kroczkami spełniam swoje marzenie. Obecnie w nauce pomaga mi repetytorium tematyczno - leksykalne Ewy Bartkowiak. A już za półtora tygodnia odbiorę swoją - jeszcze gorącą - nowość ! Mianowicie: "Hiszpańska gramatyka inaczej" Srokowskiej Aleksandry. Oj, będzie się działo :)



4. Pielęgnacja roślin

Ludzie dziwią mi się, że wyrywanie chwastów albo przycinanie krzewów daje ukojenie mojej duszy. Czynności pielęgnacyjne w ogrodzie albo przy domowych kwiatach to dla mnie taki relaks jak dla innych pobyt w SPA. Nie ma nic lepszego na zmęczenie lub smutki niż rozmowa z roślinami. Każda chwila spędzona z nimi daje kopa do działania. Chyba nie zrozumie tego nikt kto tak jak ja je kocha.



5. Domowe SPA

Przyciemnione światło, świece zapachowe, gorąca kąpiel z bąbelkami. To jest to! Zwłaszcza teraz kiedy tak szybko robi się ciemno. Ostatnio w ręce wpadły mi bardzo fajne kosmetyki do pielęgnacji ciała. Oczywiście blogosfera kosmetyczna już dawno o tych hitach huczała. Ja jednak zdecydowałam się na nie dopiero teraz. Na myśli mam serię produktów z firmy Ziaja seria Cupuacu. Obecnie używam  krystalicznego peelingu cukrowego złuszczająco - wygładzającego, krystalicznego mydła pod prysznic i na sam koniec brązującego mleczka do ciała. Jeżeli tak jak ja nie używałyście jeszcze tych produktów to serdecznie was do tego zachęcam.




13:08

CUDA ZA GROSZE VOL. 1

CUDA ZA GROSZE VOL. 1

Zdjęcie tytułowe pochodzi z serwisu https://www.teepublic.com/t-shirt/492387-i-love-cheap-thrills, bo jestem cielę i na grupowe ujęcie trafiły niepotrzebne produkty...

Witajcie w nowym wpisie, a zarazem pierwszym odcinku nowego cyklu. Cykl Cuda za grosze pierwotnie miał być częścią duetu Cuda za grosze, buble za hajsu kosze, ale że póki co nie mam koszy hajsu, ani nawet koszy na hajs, musimy zadowolić się pierwszym segmentem powyższej, jakże błyskotliwej, rymowanki.

W założeniu chcę w tym cyklu zaprezentować Wam pięć sprawdzonych produktów na każdą kieszeń, z pięciu różnych kategorii: twarz, ciało, kolorówka, włosy i „coś” ekstra, co może dublować jedną z powyższych kategorii albo w ogóle nie dotyczyć kosmetyki. Jak to wyjdzie w praktyce, przekonamy się niebawem, a tymczasem zapraszam do lektury :)

A, zanim zaczniemy – wiem, że oczywiście postrzeganie czegoś jako produktu taniego lub drogiego to bardzo subiektywna, a dla niektórych także i drażliwa kwestia. Dlatego zestawienie będzie obejmowało produkty, które po pierwsze, mają cenę stosunkowo niską względem innych produktów tego typu, a po drugie, ich cena jest niewielka w stosunku do jakości.
Ok, skoro uporządkowaliśmy już kwestie formalne – zapraszam do czytania.


COŚ DLA TWARZY – WODA RÓŻANA


W tym zestawieniu, w kategorii twarzowej, ląduje woda różana. Ta na zdjęciu (z Avon, otrzymana w darze od koleżanki – dzięki Natalka!) to taki trochę farbowany lis, bo właściwa woda różana w składzie kryje tyły, ale i tak ją lubię, a w dodatku innej w tej chwili nie mam na stanie. Tak czy inaczej, warto mieć ją na podorędziu, bo zmienia najzwyklejszy zabieg łazienkowy w aromaterapeutyczny rytuał. Spodoba się zwłaszcza posiadaczkom suchej skóry, ale jej działanie kojące powinny docenić też posiadaczki skóry wrażliwej, nadreaktywnej, naczynkowej lub trądzikowej. Czyli w zasadzie każdy. Bo czego tu nie lubić? Pachnie pięknie, wspaniale nawilża, pachnie pięknie, delikatnie tonizuje i oczyszcza skórę. Dodatkowo sprawdza się świetnie jako baza do rozrabiania glinek lub alg. No i czy wspominałam już, że pięknie pachnie?
Buteleczkę o pojemności 200 ml dostaniecie za mniej niż 10 zł w aptekach i sklepach zielarskich, ta z Avon jest obecnie w promocji za 7,99 zł.


COŚ DLA CIAŁA – SZCZOTKA DO SZCZOTKOWANIA NA SUCHO

Moja szczotka nie nadaje się już do pozowania, więc zdjęcie pożyczyłam ze strony www.rossmann.pl

Tutaj pozwalam sobie na małe oszustwo, bo szczotki potrafią kosztować także i dziesiątki, a zapewne nawet setki złotych, ale ta moja mieści się w kategorii „cudów za grosze” – kosztowała mnie niespełna 10 zł (poza promocją można ją dostać za 11,99 zł w Rossmannie), a polecić chcę Wam nie tyle samą szczotkę, ile zabieg, do którego ją wykorzystuję. Szczotkowanie ciała na sucho obrosło wieloma mitami; przypisuje mu się działanie detoksykujące, dzięki poprawie krążenia ma też pomagać w rozbudzeniu się o poranku (nie wiem jak Wam, ale mnie w obudzeniu się najbardziej pomaga, gdy dzień zaczyna się po 10), a także, zapewne, leczy kurzą ślepotę i łysienie plackowate. Z działań może mniej zakorzenionych w Krainie Oz, ale za to osobiście doświadczonych mogę zagwarantować Wam, że regularne szczotkowanie ciała zastąpi najlepszy peeling, pozostawi skórę gładką jak aksamit, a nawet może wspomóc działanie antycellulitowe lub pomóc w walce z wrastającymi po depilacji włoskami.


COŚ DLA WŁOSÓW – MASKI DO WŁOSÓW KALLOS


O maskach Kallos powiedziano już chyba wszystko, więc będę się streszczać (tłum wiwatuje). Maski o pojemności 275 ml można dostać w drogeriach już za około 5 zł i warto przetestować je wszystkie, by znaleźć swojego ulubieńca. Moim zostanie chyba wersja Cherry – ta, którą mam w tej chwili. Pachnie jak skrzyżowanie owocowych landrynek z kisielem wiśniowym, pięknie nabłyszcza włosy, dodaje im lekkiej objętości, nie obciąża i ułatwia rozczesywanie. Nie ma się tu co doszukiwać jakichś długofalowych działań kondycjonujących, ale dla doraźnej poprawy stanu włosów sprawdza się genialnie.


KOLORÓWKA – RÓŻE DO POLICZKÓW MUR



Czy zaskoczę Was mówiąc, że kiedy produkty do makijażu marki Makeup Revolution wtargnęły szturmem do blogosfery, pragnęłam mieć je wszystkie? Palety cieni, sety do konturowania, podkłady, produkty do ust – cokolwiek wyszło spod ręki MUR, zbierało pochlebne recenzje, a lista moich chciejstw rosła i rosła, niczym zawartość ksawinkowej pieluszki o poranku. Szczęśliwie, szybka inwentaryzacja zasobów kosmetycznych, pospieszny rachunek sumienia oraz fakt, że nie można ich było dostać stacjonarnie jakoś pomogły mi powściągnąć ślinotok i uchroniły od spontanicznych zakupów. Do czasu. Kilka miesięcy temu produkty MUR pojawiły się w mojej okolicy w dwóch drogeriach, więc po paru tygodniach ostrożnego węszenia i głaskania do moich zasobów dołączył nowy róż. Odcień Sugar to idealnie jesienny, piękny, ciepły, zgaszony kolor o niesamowitej pigmentacji i aksamitnie kremowej konsystencji. Na plus zaliczam mu też niewielką pojemność (2.4 g), dzięki której zdenkowanie różu może zdarzyć się jeszcze za mojego żywota. Dodajmy do tego cenę 5,99 zł i mamy kolorówkowy ideał.


COŚ EKSTRA – POMADKA OCHRONNA ALTERRA Z GRANATEM BIO


Ochronna pomadka do ust Alterra swego czasu święciła wielkie triumfy na blogach, ale o tak dobrym produkcie warto jeszcze raz przypomnieć. Naturalne, ekologiczne oleje otwierają stosunkowo krótki i prosty skład, a o działaniu pielęgnacyjnym tego niepozornego sztyftu trubadurzy powinni śpiewać pieśni. Nie zdarzyło mi się, żeby mnie zawiódł – po nałożeniu na noc usta są rano mięciutkie i nawilżone, użyta solo pomadka nadaje apetyczny połysk, a zastosowana jako baza pod najbardziej nawet obsuszające produkty, dba o to, by naszym ustom nie działa się żadna krzywda. A dodatkowo pięknie, owocowo pachnie! Jeśli jeszcze jej nie znacie, biegnijcie do Rossmanna – do 18.11 jest w promocji za 3,99 zł (w regularnej cenie 4,99 zł, więc możecie najpierw doczytać do końca). 
Wieść gminna niesie, że pomadka, dzięki dużej zawartości olejku rycynowego, może też sprawdzić się jako... odżywka do rzęs. Można spróbować, ale lepiej z wersją rumiankową. Ta z granatem jest zbyt intensywnie perfumowana, żeby spokojnie nakładać ją na okolice oczu.


Tak wygląda moja pierwsza, subiektywna lista cudów za grosze. Znacie któreś? A może macie własne kosmetyczne hity za niewielkie pieniądze? Piszcie, chętnie przetestuję coś nowego.

PS. Wybaczcie - ponownie - jakość zdjęć. Aparat został w pracy :(

Buziaki,

Iga

02:13

DARK SIDE OF THE MOON

DARK SIDE OF THE MOON

Z mojego ostatniego denkowego posta (klik!) wiecie, że wykończyłam niedawno dwóch swoich podkładzianych ulubieńców: Healthy Mix od Bourjois i ColorStay od Revlonu. Jako, że byli to moi ulubieńcy, zgodnie z żelazną blogerską logiką postanowiłam… poszukać dla nich zastępstwa. Tak, tak. Nie da się tego sensownie wytłumaczyć i nie będę nawet próbować. Najwyraźniej młody i nieopierzony jeszcze blogosferyczny pasożyt zaczął już czynić nieodwracalne szkody w moim mózgu, a na pierwszy ogień poszedł ośrodek odpowiedzialny za racjonalne rozumowanie. Śpieszę więc z nowym wpisem, dopóki wiem jeszcze, do czego służy klawiatura.
  



Na fali wspomnianych poszukiwań zamienników dla HM i CS trafił do mnie kultowy już wręcz podkład True Match od L’Oreal. Przekazała mi go koleżanka (dzięki Asiu!), której się nie sprawdził, więc chętnie skorzystałam z okazji przetestowania produktu. Wcześniej jednak, a jakże, pozwoliłam sobie przeczytać, co takiego obiecuje producent. A obiecuje góry złote skąpane w perłach i diamentach, między innymi podając, że rewolucyjne połączenie czterech olejków eterycznych (…) zapewnia doskonałe rozprowadzenie podkładu, łatwość użytkowania i wyjątkowo sensoryczne doświadczenie. Podekscytowana perspektywą tych zmysłowych doznań zabrałam się do aplikowania podkładu, uzbrojona w arsenał jadowitych uwag; już widziałam oczyma wyobraźni jak rozbijam w proch i pył disnejowskie wizje producenta i… niespodzianka. To jest, bez przesady, zdarzały mi się w życiu bardziej sensoryczne doświadczenia, ale wcale nie jest źle.


Podkład ma kremową konsystencję, dość rzadką, ale nie wodnistą, rozprowadza się naprawdę przyjemnie i całkiem nieźle kryje. Po nałożeniu nawilżająca w odczuciu formuła staje się bardziej pudrowa - widać to już na zdjęciu poniżej. 


Absolutnie nie tworzy przy tym maski: ładnie wtapia się w skórę, sprawiając, że wygląda wciąż jak należąca do żywego człowieka, a nie woskowej figury. Tuż po nałożeniu daje efekt naturalnie rozświetlonej skóry, jednak ten efekt znika po przypudrowaniu, a przypudrować go trzeba – nie jest to zastygający podkład i wymaga utrwalenia pudrem, w przeciwnym razie zniknie z twarzy błyskawicznie (już robiąc zdjęcia, zostawiłam piękne smugi na aparacie).


Po przypudrowaniu w moim odczuciu traci nieco na urodzie, ale efekt nadal jest lekko satynowy, daleki od płaskiego matu i na pewno może znaleźć wielu zwolenników. Jak widzicie na poniższych zdjęciach, zarówno w świetle dziennym, jak i sztucznym prezentuje się ładnie i bardzo naturalnie…
Po lewej sam podkład, po prawej już przypudrowany
Po 10 godzinach od aplikacji, w sztucznym świetle
 …z daleka. Kiedy bowiem przyjrzałam się swojej skórze z bliska, podświadomie spodziewałam się ujrzeć  na jej powierzchni wbitą gdzieś amerykańską flagę i podskakującego Neila Armstronga. Można było bowiem łatwo ulec wrażeniu, że patrzę na powierzchnię księżyca. 


Rozszerzonych porów nie podkreślał w takim stopniu żaden podkład, który zdarzyło mi się testować. Oczywiście nie stworzył ich – tak najwyraźniej wygląda moja cera. Od podkładu za 60 zł oczekuję jednak choćby minimalnego, optycznego wygładzenia skóry, a nie bezlitosnego podkreślania i obnażania jej niedoskonałości; nie wyobrażam sobie, jak ten podkład może wyglądać na skórze przesuszonej lub naznaczonej już pierwszymi zmarszczkami. Na swego rodzaju pochwałę zasługuje fakt, że podkład jest kompletnie niewidoczny na skórze - no ale nie po to go nakładam, żeby skóra wyglądała gorzej niż bez żadnego podkładu! Oczywiście, w normalnych, życiowych okolicznościach raczej nikt, może poza dentystą, nie ogląda nas z tak bliska. Ale ten widok ciężko mi będzie wyrzucić z pamięci i raczej nie przekonam się do True Matcha. Sorry, L’Oreal.


Nie zrozumcie mnie źle – to wcale nie jest tragiczny produkt. Po przypudrowaniu zyskuje całkiem przyzwoitą trwałość i na pewno przebija pod tym względem Healthy Mix. Jeśli się ściera, robi to dyskretnie i równomiernie, dobrze trzymają się też na nim produkty do konturowania czy róż. Na pochwałę zasługuje też gama kolorystyczna. Kolor, który odziedziczyłam to 2.N Vanilla – drugi w gamie, zbliżony odcieniem do 51 Light Vanilla z Bourjois. Do mojej karnacji, wciąż lekko ocieplonej po lecie, dopasowuje się rzeczywiście idealnie. Wiele osób zarzuca mu oksydowanie, ale ja, z ręką na sercu, nic takiego nie zauważyłam. To dobra wiadomość dla prawdziwie bladoskórych – odcień 1N, najjaśniejszy w gamie, ma szansę Wam pasować. W butelce może przerażać obecność drobnego, mieniącego się na różowo i złoto shimmerku – ale nie lękajcie się, na dłoni i na twarzy jest już zupełnie niewidoczny.


Problem mam jednak z tym podkładem taki, że nie wiem za bardzo, dla kogo on został stworzony. Dla cery suchej jest moim zdaniem zbyt ciężki, dla dojrzałej – za bardzo podkreślający załamania skóry, dla trądzikowej może mieć niewystarczające krycie, a dla osób oczekujących wyrównania kolorytu – krycie niepotrzebnie mocne. Na wizażu (klik!) zbiera skrajne opinie, więc chyba nie jestem odosobniona w swoich wątpliwościach. Będę testować go jeszcze w innych warunkach, bo mimo wszystko uważam, że warto dać mu szansę. A jak jest z Wami? Są tutaj jakieś fanki True Match? Dajcie znać.


PS. Dodać też muszę, że rzadko kiedy producent tak trafnie nazywa swój produkt. Ten podkład to prawdziwy TRUE match. Obnażył całą prawdę o stanie mojej skóry. A że prawda w oczy kole... 

Buziaki,

Iga

00:29

SERUM Z KERATYNĄ I MIODEM OD WIBO

SERUM Z KERATYNĄ I MIODEM OD WIBO
Ostatnio było bananowe odkrycie do włosów a dziś będzie miodowe cacuszko do paznokci. Mam tu na myśli serum z keratyną i miodem na bazie wody termalnej marki Wibo.


Na produkt skusiłam się pod wpływem promocji -49% w Rossmannie. Jak na gwałt potrzebowałam ratunku dla suchych skórek i... bingo! Kolejny produkt w tak niskiej cenie a daje tyle dobra i radości. Ta urocza buteleczka skradła moje serce. Produkt rewelacyjnie poradził sobie z suchymi skórkami sprawiając tym samym, że moje paznokcie uległy znacznej poprawie. Na efekt długo czekać nie trzeba. Już po pierwszej aplikacji doznałam reakcji wow! A to wszystko zasługa Witaminy E, miodu
i keratyny. Dodatkowo owe serum rewelacyjnie pachnie. Po otwarciu buteleczki przenoszę się do słonecznej Grecji - dacie wiarę?! Możecie się śmiać ale to pachnie jak zeszłoroczne wakacje na Rodos.

Jakie są Wasze odkrycia kosmetyczne? Koniecznie dajcie znać :)
Copyright © 2016 pooderniczka , Blogger