06:27

EKSTAZA SZYTA NA MIARĘ

EKSTAZA SZYTA NA MIARĘ


Zaprawdę powiadam Wam, niezbadane są ścieżki, jakimi chadza kosmetyczne przeznaczenie. Moje przeznaczenie trafiło do mnie na przykład drogą nieplanowanego kaprysu. Niech mi więc nikt (słyszysz, mężu?) nie wmawia, że w mojej obsesyjno-kompulsywnej kosmetycznej zakupomanii nie ma większego sensu, bo przez niekontrolowany odruch może przemawiać głęboka mądrość instynktu, który właśnie zmierza do połączenia mnie na zawsze i na wieczność z pisanym mi od zarania produktem.

A było to tak…

Było mi smutno, powiem Wam. A, jak mawia staropolskie przysłowie: „Gdy Cię nękają troski i smutki, wybierz się szybko na szoping malutki”. Przysłowia są wszakże mądrością narodu, więc w pewne wolne popołudnie, mając chwilę dla siebie, zawinęłam do bezpiecznego rossmannowego portu. Przechadzałam się między półkami, szerokim łukiem omijając stand Bourjois, w którym zawsze mnie coś skusi – aż zatrzymałam się przed szafą Wibo.

Do Wibo, szczerze mówiąc, podchodziłam zawsze z pewnym dystansem. Nie znając bliżej oferty tej marki, kojarzyłam ich produkty z przeciętną jakością i jeszcze mniej wybitnym składem. Moja opinia powoli zaczęła się zmieniać mniej więcej rok temu, kiedy w krótkim czasie do mojej kosmetyczki trafiło kilka ich produktów: najpierw lekki i przyjemny w noszeniu Lip Laquer Rock With Me, później słynny rozświetlacz Diamond Illuminator, a w końcu paletka Neutral. Wszystkie te produkty miały przyzwoitą jakość za więcej niż przyzwoitą cenę, więc byłam skłonna spojrzeć na resztę asortymentu wibańskiego łaskawszym okiem.


Tak właśnie natknęłam się na róż do policzków o wdzięcznej nazwie Ecstasy Blusher. Opakowanie, kolor i nazwa produktu w sposób na pewno zupełnie przypadkowy mocno kojarzą się ze słynnym różem Orgasm od NARS, i za to Wibo w moich oczach dostaje pierwszego minusa. Marka kilkoma produktami udowodniła, że są w stanie tworzyć autorskie, ciekawe i przemyślane produkty, niekoniecznie bezwstydnie zrzynając z marek selektywnych, więc po co te szemrane inspiracje? Sama poniekąd usprawiedliwiam swój nabytek tym, że zakup różu Wibo potraktowałam jako test przed zakupem słynnego orgazmicznego produktu NARS, ale i tak uważam samą praktykę, jak i wspieranie jej, za moralnie eee…. niejednoznaczne. Drugi minus Ecstasy Blusher dostaje ode mnie za mierną trwałość. Niestety, jeśli przez cały dzień chcę się cieszyć pięknym rumieńcem, muszę liczyć się z koniecznością ponowienia aplikacji po około 6-7 godzinach. Produkt znika dyskretnie i nie robi plam, ale jednak znika, i gdybym chciała mieć znikające rumieńce, to bym się zwyczajnie sukcesywnie szczypała po liczku.


Tyle o minusach, pora na plusy. Po pierwsze, Wibo zrzyna bardzo umiejętnie. Kasetka, w której zamknięty jest róż, jest trwała, wykonana z mocnego plastiku, zamyka się szczelnie na klik. Dodatkowo ładnie się prezentuje: czarny, matowy plastik z prostym, graficznym napisem nie palcuje się i wygląda znacznie bardziej luksusowo, niż jest w rzeczywistości. Lusterko w środku to nie żadna folia po czekoladzie, tylko prawdziwe, solidne lusterko, w którym nie obejrzycie może całej twarzy, ale do pospiesznych poprawek nada się w sam raz.


Co najistotniejsze, róż (mój – bo właśnie doczytałam na stronie producenta, że są trzy odcienie – ma numerek 2) ma zupełnie unikatowy i naprawdę niezwykły kolor. To coś pomiędzy zgaszonym różem a ultraciepłymbrązem, w dodatku doprawione widocznym w opakowaniu złotym shimmerkiem. Ten shimmer budził we mnie największy lęk (wiecie, że nie jestem fanką efektu wytarzania się w potłuczonych bombkach), ale to on właśnie odpowiada za magię, która dzieje się na twarzy po aplikacji. Nie dopatrzycie się tutaj brokatowych drobin i odpustowego błysku – jest tylko satynowy, piękny blask ożywionej rumieńcem cery. Na twarzy oczywiście wyrazisty kolor traci na intensywności i pozostaje tylko ciepły, herbaciany odcień, idealnie komponujący się z moją niezbyt bladą, za to zdecydowanie ciepłą karnacją.  


Kiedy mam ochotę na więcej blasku, na zewnętrznych szczytach kości jarzmowych dodaję odrobinę rozświetlacza Golden Rose i… zbieram komplementy. Kiedy mam na sobie ten duet, wyglądam na bardziej wypoczętą, zdrowszą, cera wygląda po prostu lepiej. Ekstazę w akcji mogliście zobaczyć na naszym instagramie - o tutaj:


Dodatkowo aplikacja różu jest czystą przyjemnością. Owszem, znajdziecie w internecie recenzje, które opisują, że można zrobić nim sobie kuku. Owszem, róż jest mocno napigmentowany, ale jeśli tylko dysponujecie podstawowymi umiejętnościami w zakresie otrzepywania pędzla z nadmiaru produktu, dacie sobie radę. To, jakiego użyjecie narzędzia, na pewno też ma znaczenie – najlepiej nada się do tego celu puchaty, niezbyt zbity pędzel, którym nałożycie rozproszoną chmurkę koloru – ale ja używam Najgorszego Pędzla Do Różu Wszechczasów (Hakuro H13 – zgiń i wyłysiej!) i też daję radę.

Wszystko byłoby więc bajecznie, gdyby nie przeciętna trwałość.

Zatem, NARSie, gotuj się, bo przybywam.


I wcale nie kompulsywnie, tylko z pełną premedytacją!

01:51

WIECZORNA PIELĘGNACJA

 WIECZORNA PIELĘGNACJA
Hej:) Dzisiaj opowiem Wam pokrótce o mojej wieczornej pielęgnacji twarzy. Zmycie makijażu zaliczam do przyjemniejszej części kończącego się dnia. Demakijaż pozwala skórze zregenerować się i odpocząć. Pamiętajmy o tym! Skóra odpłaci nam się tym, że nie będzie na niej wyprysków, zaskórników i jej starzenie opóźni się w czasie. Tak więc, do dzieła!:)

Pierwszym krokiem mojej  pielęgnacji jest powierzchniowe zmycie makijażu. Do tego celu używam płynu micelarnego marki Bioderma Sebium H2O, który przeznaczony jest do cery tłustej i mieszanej. Dobrze zmywa makijaż zarówno z oczu jak i z twarzy. Nie pozostawia lepkiej konsystencji na buzi, nie podrażnia okolic oczu. Łagodzi i koi moją cerę. Jest idealny i gorąco wam go polecam jeśli jeszcze nie próbowałyście. Następnie oczyszczam skórę twarzy olejkiem rycynowym Evree. Idealnie oczyszcza buzię i pozostawia ją nawilżoną. Tak na prawdę to po użyciu tych produktów nie musiałabym stosować niczego innego oprócz kremu, ale że lubię mieć 100% pewność, że skóra jest idealnie oczyszczona w dalszej kolejności używam oczyszczającego żelu do mycia i demakijażu Reve de miel marki Nuxe. To jest hit i odkrycie tego roku. Uwielbiam ten produkt za jego działanie, zapach i wydajność. Zachęcam do przetestowania gdyż uważam, że warto go mieć w swojej łazience. Na sam koniec dokładnie przecieram twarz tonikiem marki Clinique i o to tym sposobem mam pewność, że moja twarz jest gotowa na przyjęcie produktów odżywczych, które pozwolą cieszyć mi się młodością na długie lata - głęboko w to wierzę:)







Raz albo dwa razy w tygodniu funduję sobie dogłębne oczyszczanie twarzy i do tego celu używam peelingu i maseczki. Bardzo polubiłam peelingi sylveco. Mają idealne drobinki, które są konkretne i rewelacyjnie usuwają martwy naskórek oraz zanieczyszczenia twarzy. Nie miałam wcześniej tak dobrego produktu, a testowałam dużo produktów tego typu i teraz z czystym sumieniem stwierdzam, że wyrzucałam tylko kasę w błoto. Na tak oczyszczoną twarz nakładam ostatnio namiętnie maseczkę Janda, które są dla mnie idealne i treściwe.



W celu złagodzenia skóry używam toniku z ziaji jagody acai. Po wchłonięciu produktu nakładam olej ze słodkich migdałów firmy Bioamare , który uelastycznia moją skórę i który poprawił jej jakość. To mój ulubieniec jeżeli chodzi o olejki. Dalej używam kremu na noc marki Vianek z ekstraktem z szyszek chmielu. Dobrze natłuszcza skórę buzi. Po przebudzeniu cera wygląda na odżywioną i wypoczętą. Pod oczy używam ostatnimi czasy kremu Khiel's creamy eye treatment, który jest rewelacyjny i marzy mi się pełnowymiarowe opakowanie. Na usta nakładam od kilku dni rozsławioną pomadkę z peelingiem z sylveco, w której się zakochałam. Ale powiem wam szczerze, że ten peeling jest tak mocny, że normalnie szok. Momentami aż bolą mnie usta ale i tak warto:)
 I tak o to odżywiona i wypielęgnowana mogę kłaść się do łóżka :)





12:35

7 WSPANIAŁYCH czyli ulubione wiosenne kolory pomadek

7 WSPANIAŁYCH czyli ulubione wiosenne kolory pomadek

Witajcie po kolejnej przerwie! Tym razem nie będę się kajać, a od razu zapraszam Was do bliższej znajomości z siódemką moich wiosennych naustnych faworytek. Różnią się między sobą wykończeniem, kryciem, trwałością i formułą, ale wszystkie są soczyste, ożywiające, dodające blasku i bardzo, bardzo wiosenne. Mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu :)


Uwaga: kolejność wyboru jest przypadkowa :)



BOURJOIS ROUGE EDITION SOUFFLE DE VELVET 03 VIPeach
O tym produkcie wspominałam Wam już przy okazji wiosennych nowości w mojej kosmetyczce (klik!), ale nie wiecie, że od tego czasu za sprawą mojego Męża do moich pomadkowych zbiorów dołączył jeszcze jeden odcień Souffle de Velvet. Chociaż wszystkie kolory z palety można z powodzeniem stosować na co dzień, odcień VIPeach jest zdecydowanie bardziej „codzienny” – to lekko oranżowa brzoskwinia, która pięknie uzupełni cieplejszy makijaż. Ma odcień bardzo naturalny, a jednocześnie ładnie ożywia zmęczoną i bladą po zimie cerę. Zdarzało mi się stosować ją również w roli kremowego różu i sprawdzała się świetnie. Ma lekką, piankową konsystencję i wygodny aplikator, który jednak moim zdaniem nabiera nieco zbyt dużo produktu, dlatego przed każdą aplikacją ocieram go z obu stron o opakowanie.

BOURJOIS ROUGE EDITION SOUFFLE DE VELVET 06 Cherry Leaders
Kolejna matowa pomadka w płynie w tym zestawieniu. Cherry Leaders ma mocniejszą niż swoja siostra pigmentację i chłodny, malinowy odcień, ale też nie uzyskacie tu pełnego krycia. Ma to swoje plusy: dzięki półtransparentnej formule efekt po umiejętnym nałożeniu jest nadal bardzo naturalny i śmiało możecie udawać, że Wasze usta z natury są takie apetyczne i zaróżowione.
Obie pomadki w wersji Souffle de Velvet bardzo lubię, ale jeśli przymierzacie się do zakupu, pamiętajcie, że żaden z kolorów nie da Wam pełnego krycia ani trwałości takiej jak klasyczne Rouge Edition Velvet. Zwróćcie też uwagę na zapach: metaliczny i dość intensywny, wrażliwcom może przeszkadzać.

MAYBELLINE COLOR WHISPER 440 Orange Attitude
Kolejny produkt o półtransparentnym wykończeniu, ale tym razem w tradycyjnej, kremowej formule. Nie wiem tak naprawdę, czy seria Color Whisper jest jeszcze dostępna – stacjonarnie już jej nie widziałam – ale jeśli gdzieś na nią traficie, warto przyjrzeć się im bliżej. Nałożona pojedynczą warstwą pomadka nie smuży, nadaje delikatny, oranżowy kolor i lekki połysk. Wracam do niej rzadko, ale zawsze jestem zaskoczona, jak ładnie prezentuje się na twarzy – nawet w towarzystwie samego korektora i tuszu lekko ożywia twarz i dodaje jej młodzieńczego blasku. Oranże i pomarańcze wydają mi się trochę niedocenianymi kolorami w makijażu, a przecież potrafią pięknie ocieplić twarz.

MAYBELLINE COLOR SENSATIONAL 910 Shocking Coral
Ten gagatek od Maybelline w swoim czasie mocno napsuł mi krwi. Musiałam nauczyć się z nim współpracować, zanim doceniłam jego soczysty, jaskrawy kolor. Dziś już wiem, że ta lodowata fuksja na mojej twarzy nie znosi konkurencji i dobrze prezentuje się tylko w towarzystwie nieskazitelnej cery i minimalistycznego makijażu oczu. Długo czułam się w tym kolorze niepewnie i nieswojo, ale teraz całkiem nieźle się dogadujemy. Mimo tradycyjnej, kremowej formuły, pełne krycie można uzyskać już przy jednej warstwie – dla łagodniejszego efektu i mniej połyskliwego wykończenia, wystarczy wklepać szminkę palcem. Trwałość jest typowa dla kremowych produktów: około czterech godzin, ale babcinego rosołku nie przetrwa.

BOURJOIS ROUGE EDITION VELVET 10 Don’t pink of it!
Nudziak od Bourjois to w tym zestawieniu najmniej wesoły, ale być może najbardziej uniwersalny z kolorów. Chłodny, zgaszony róż, nieco jaśniejszy od naturalnego koloru moich ust, współgra ładnie i z bladą, i nieco muśniętą słońcem cerą. Prezentuje się pięknie tak w towarzystwie samego tuszu do rzęs, jak i ciężkiego smoky. Słowem, ulubieniec na każdą okazję. Zastygająca formuła jest trwała, zjada się dyskretnie i mimo matowego wykończenia, nie przesusza bardzo mocno. Jeśli jeszcze nie znacie tego odcienia, dajcie mu szansę, bo potrafi się pięknie odwdzięczyć. Pamiętajcie tylko, żeby nakładać go zawsze na suche usta, bo inaczej może się smużyć i warzyć.

GOLDEN ROSE LONGSTAY LIQUID MATTE LIPSTICK 04
Dopiero robiąc zdjęcia na potrzeby tego wpisu w pełni doceniłam ten produkt. Nie wiem, ile zajęło mi ustawienie aparatu i zrobienie zdjęcia, ale od momentu nałożenia szminki do próby jej zmycia nie minęło na pewno więcej niż 5 minut. Przykładam nawilżaną chusteczkę do ust i… figa! Ani drgnie. Potrzebowałam dwóch mokrych chusteczek i 5 minut pocierania i szorowania, zanim udało mi się zetrzeć ten produkt z ust. Pamiętajcie więc, żeby zastanowić się dobrze, zanim nałożycie pomadkę Golden Rose, bo zastyga na mur beton. A przy tym ma zupełnie niesamowity kolor: niby zgaszony, ale intensywny, niby chłodny, ale z nutą brzoskwini… Sprawdźcie koniecznie, choćby z ciekawości. Tylko zadbajcie przed aplikacją o dobrą kondycję ust: zastygająca, trwała, matowa formuła ma swoją cenę.

CATRICE MADE TO STAY SMOOTHING LIP POLISH 060 Mission PINKpossible
Za każdym razem, kiedy sięgam po lakiery do ust z tej serii (a mam trzy) zastanawiam się, jak to możliwe, że tak mało było o nich słychać w polskiej blogosferze. To pierwszy znany mi produkt do ust, który zasługuje na miano lakieru: intensywny, mocno błyszczący i niemal mokry w wykończeniu. I TRWAŁY. O ile zmycie płynnej pomadki Golden Rose było trudne, ale wykonalne, o tyle usunięcie z ust lakieru Catrice jest zwyczajnie niemożliwe – już do końca dnia miałam usta wściekle różowe. Kolor bezpośrednio po nałożeniu jest intensywny, ale mokry, i to wykończenie utrzymuje się przez około 3-4 godziny. Po tym czasie połysk znika, ale kolor pozostaje i z biegiem czasu jedynie z wolna traci na intensywności. Blaknie przy tym równomiernie i elegancko. Do końca dnia będziecie sprawiać wrażenie, że macie umalowane usta, chociaż po produkcie nie będzie już śladu – pozostanie tylko wgryziony w wargi pigment. Nie mam nic przeciwko, tym bardziej, że lakier Catrice ma bardzo nasycony, głęboko fuksjowy kolor o chłodnym tonie.



Na koniec małe zestawienie wszystkich bohaterek dzisiejszego wpisu:
BOURJOIS ROUGE EDITION SOUFFLE DE VELVET 03 VIPeach/06 Cherry Leaders => średnia trwałość (4-5 godzin), płynna formuła, satynowe wykończenie, półtransparentny kolor
MAYBELLINE COLOR WHISPER 440 Orange Attitude => niewielka trwałość (2 godziny), tradycyjna formuła, kremowe wykończenie, półtransparentny kolor
MAYBELLINE COLOR SENSATIONAL 910 Shocking Coral => średnia trwałość (4-5 godzin), tradycyjna formuła, kremowe wykończenie, pełne krycie
BOURJOIS ROUGE EDITION VELVET 10 Don’t pink of it! => duża trwałość (ok. 6 godzin), płynna formuła, satynowe wykończenie, pełne krycie
GOLDEN ROSE LONGSTAY LIQUID MATTE LIPSTICK 04 => ponadprzeciętna trwałość (powyżej 8 godzin), płynna formuła, matowe wykończenie, pełne krycie
CATRICE MADE TO STAY SMOOTHING LIP POLISH 060 Mission PINKpossible => ponadprzeciętna trwałość (do 12 godzin), płynna formuła, błyszczące wykończenie, pełne krycie

NA GÓRZE, OD LEWEJ: Catrice Smoothing Lip Polish 060 Mission PINKpossible, Golden Rose Liquid Matte Lipstick 04
NA DOLE, OD LEWEJ: Bourjois REV 10 Don't pink of it!, Maybelline Color Sensational Shocking Coral. Maybelline Color Whisper Orange Attitude, Bourjois Souffle de Velvet Cherry Leaders, Bourjois Souffle de Velvet VIPeach
Jak widzicie, na ustach wyglądają KOMPLETNIE RÓŻNIE :D
Na górze: Cherry Leaders, Don't pink of it!
W środkowym rzędzie: Orange Attitude, Shocking Coral, Golden Rose 04
Na dole: Mission PINKpossible, VIPeach

To już wszystkie z moich bieżących naustnych ulubienic. Znacie któryś z tych produktów? A może podzielicie się z nami swoimi ulubieńcami? Piszcie!

Buziaki,
Iga


01:10

NOWOŚCI KOSMETYCZNE MARCA

NOWOŚCI KOSMETYCZNE MARCA


Hej:) jak co miesiąc zapraszam na przegląd rzeczy, które nabyłam na początku miesiąca. Nie jest tego dużo, a to dlatego, że posiadam za dużo kosmetyków i muszę koniecznie zużyć te otwarte żeby móc kupić coś nowego. Wiecie, takie małe postanowienie :) 

1. John Frieda Sheer Blonde Color Renew - jest to szampon, który wyeliminuje nam żółte tony na naszych blond włosach. Skusiłam się na niego bo przypomniałam sobie, że pani fryzjerka polecała myć od czasu do czasu włosy fioletowym szamponem, aby kolor był zbliżony do tego co ona stworzyła i żeby nie przypominać dużego ptaka z ulicy sezamkowej. Niestety znalazłam go na półce z przecenionymi produktami, które chyba nie wrócą już na rossmannowskie półki. Jeżeli  się mylę to dajcie znać. Pojemność 250 ml. Cena 34.99 zł. ( Ja kupiłam go za cenę 14.69 zł).



2. Nowość firmy Schwarzkopf got2be root lifting spray - produkt, który ma nam unieść włosy od nasady i spowodować, że nasza fryzura będzie nie z tej ziemi. hm.... brzmi interesująco:). Mam tylko nadzieje, że nie skleja włosów i jest tak dobry jak obiecuje producent. No i spójrzcie na to opakowanie, czyż nie jest fajne? A uwierzcie mi, że zapach ma nieziemski. 
Pojemność 150 ml. Cena 18.99 zł. Dostępny w drogeriach Rossmann.



3. Krem pod oczy AA 50+ Novaskin technologia mezobrazji. Ma redukować zmarszczki i poprawiać elastyczność skóry wokół oczu. Posiada olejek ze słodkich migdałów i witaminę B3. Potrzebowałam na gwałt jakiegoś kremu pod oczy, który będzie bardzo nawilżający i gęsty. Zupełnie nie wiem czy dobrze trafiłam. Może znacie coś lepszego? Pojemność 15 ml. Cena 18.99 zł.



4. Sylveco - odżywcza pomadka z peelingiem. Dla ust spękanych, przesuszonych i wrażliwych. Ja takowych ust nie posiadam ale byłam bardzo ciekawa tego produktu. Używam go od paru dni i jestem zachwycona jak bardzo usta są po niej wygładzone i miękkie. W składzie znajdziemy olej sojowy, wosk pszczeli, olej z wiesiołka, cukier trzcinowy, lanolinę, masła kakaowe, masło karite, wosk carnauba i olejek z gorzkich migdałów. Zdecydowałam się na ten produkt po przeczytaniu  recenzji Igi, do której serdecznie Was zapraszam (klik). Pojemność 4,6 g. Cena ok. 10 zł.



Copyright © 2016 pooderniczka , Blogger