03:00

CZASOUMILACZE, CZYLI MOJE SPOSOBY NA RELAKS

CZASOUMILACZE, CZYLI MOJE SPOSOBY NA RELAKS

Natchniona własnymi gorzkimi żalami na temat braku czasu i nadmiaru stresów wpadam dziś z postem odnośnie moich ulubionych sposobów na relaks. Zabrzmi to banalnie, ale w tym całym codziennym pędzie zbyt łatwo i chętnie zapominamy o sobie. A w imię czego cała ta gonitwa, jeśli każdy poranek witamy z westchnieniem udręki i tylko marzymy, by dzień wreszcie się skończył? Oczywiście, przejściowe trudności są nieuniknione, ale tym bardziej istotne jest, by w takich właśnie chwilach pamiętać o zrobieniu czegoś dobrego dla siebie. Niech to będzie ulubiony smakołyk, odcinek serialu, krótki spacer – wystarczy naprawdę drobiazg, by przywrócić choćby pozorną równowagę i dać chwilę wytchnienia. Dziś opowiem Wam o moich ulubionych i skutecznych sposobach na odprężenie.


I od  razu na wstępie słówko komentarza: staram się w tym poście skupić na takich metodach, które są dostępne dla każdego i to niezależnie od pogody. Dlatego nie przeczytacie tutaj o innych sposobach na relaks, które też znalazłyby się w moim top 10, jak zabawy z synkiem, wycieczki rowerowe, mizianki z kotem, piknik w parku czy pielenie grządek, bo zakładam, że nie każda z nas ma dziecko, kota lub ogródek J

Wszystkie sposoby uszeregowałam w kolejności według ilości czasu, jaką pochłaniają. Najmniej czasochłonne propozycje znajdziecie na samym końcu wpisu J


60 MINUT – KSIĄŻKOWY PRZYKŁAD


Nie wiem, jak to wygląda w Waszym wypadku, ale ja sięgam po książki głównie wtedy, kiedy wiem, że mam dla siebie przynajmniej godzinę niezmąconego spokoju. Zdarza mi się to rzadko, prawda – najczęściej nocami – ale po prostu nie znoszę tego momentu, kiedy na dobre rozsmakuję się w lekturze, a tu nagle po kwadransie muszę przerywać i lecieć obierać ziemniaki albo śpiewać o narkoleptyku Panu Janie. Najchętniej więc czytam, kiedy jestem w domu sama, wieczorową porą w łóżku, albo… przy gotowaniu. Lubię zabrać ze sobą książkę do kuchni i pod pretekstem doglądania rosołu na chwilę zanurzyć się w lekturze. Jak to dobrze, że mój mąż nie wie, że rosół to się w zasadzie gotuje sam.



40 MINUT – CHLUP DO WODY


Kiedy dzień naprawdę da mi w kość, nic nie relaksuje mnie lepiej niż ciepła kąpiel w pachnącej pianie. Przytłumione światło, w tle cicha muzyka, migotanie świeczek i brak dobijających się do drzwi Mężczyzn Mojego Życia – to wszystko, czego mi trzeba. 40 minut wystarcza mi na wszystkie okołokąpielowe ablucje, ale w samej wannie siedzę zwykle nie dłużej niż 20 minut. Kiedy jestem już pomarszczona jak rodzynek, wypuszczam wodę z wanny i zabieram się za sumienne namaszczanie się wonnościami. To wtedy mam czas na nałożenie maseczki, olejowanie włosów, na aplikację samoopalacza. Po takich 40 minutach opuszczam łazienkę zluzowana niczym kurczak z przepisu Julii Child.



30 MINUT – SZPONY DESDEMONY


Zabrzmi to może dziwnie, bo malowanie paznokci to przecież w istocie strata czasu, a nie sposób na relaks, ale ja uwielbiam ten proces! Może dlatego, że w moim przypadku zmienia się to w cały pazurzasty rytuał: zmywanie, piłowanie, nakładanie odżywki, wybieranie koloru, malowanie, aplikacja oliwki na skórki, no i moje ulubione: kochanie, wyłącz piekarnik / sprzątnij po kocie / przewiń  Ksawcia, bo ja mam mokre paznokcie! – wszystko to składa się na niezwykle relaksujących 30 minut. A jeśli w tym czasie uda mi się jeszcze obejrzeć ulubionego vloga lub odcinek Przyjaciół, od razu z większą energią mierzę się z codzienną rutyną.




20 MINUT – BEZ KAWY NIE MA ZABAWY


Kawa już jakiś czas temu przestała być dla mnie przyjemnością, a stała się po prostu niezbędnym do życia suplementem diety, przyjmowanym bezrefleksyjnie i bez satysfakcji. Przychodząc do pracy, pierwsze kroki kierowałam do kuchni, gdzie mechanicznie zaparzałam kawę, a następnie z kubkiem dymiącego naparu zasiadałam przy komputerze i tam potrafiłam tkwić przez wiele godzin, nie odrywając siedzenia od siedzenia. Czasem, w najbardziej zabiegane dni, ta sama kawa towarzyszyła mi przez cały dzień i tuż przed wyjściem z pracy dopijałam resztki lodowatej, zmętniałej lury. Brr.


Na szczęście te dni dobiegły końca i udało mi się przywrócić kawie status relaksującego przerywnika, który poprawia mi humor i dodaje energii. Udało się to dzięki dwóm czynnikom. Po pierwsze, musiałam przestawić sobie pewien pstryczek w głowie. Ojjj, nie było to łatwe. Ale dziś, pijąc kawę, staram się nie mieć przed sobą żadnego monitora – nieważne, czy chodzi o telewizor, komputer czy telefon. Te rozpraszacze towarzyszą mi cały dzień i w ciągu tych 20 minut naprawdę świat się nie zawali. Jeśli jestem w domu i pogoda na to pozwala, wychodzę na balkon albo otwieram książkę. Jeśli jestem w pracy, staram się tę „kawową przerwę” dzielić z kimś, z kim dobrze się czuję. To chwila dla mnie i cieszę się, że dojrzałam do tego, żeby moment wolny od pracy przestać traktować jako stratę czasu. Po takich 20 minutach wracam do swoich zajęć z nową energią i pasją. Więc tak naprawdę to inwestycja w moją produktywność, szefie! J


Drugi czynnik to fakt, że w końcu znalazłam swoją idealną kawę. W czasie ciąży i karmiąc piersią zrezygnowałam z kawy zupełnie i zadowalałam się tylko substytutem w postaci kawy zbożowej. Lubiłam ją i nadal lubię, ale powiedzmy sobie szczerze: to nie jest to samo co prawdziwa kawa. Do słodkiej bułki ok, nada się, ale żeby uzdatnić mózg na 8 godzin pracy potrzeba czegoś więcej. Problem w tym, że kiedy postanowiłam pogodzić się z kawą, nagle okazało się, że jakoś nam ze sobą nie po drodze. Mielona stawała mi kołkiem w gardle, a potem pół dnia serce tańczyło mi kankana na żebrach. Rozpuszczalna irytowała nieznośnym, kwaskowym posmakiem i zapachem. Pozostawała kawa w kapsułkach, ale ciężko nosić ze sobą ekspres wszędzie, a przy tym półtora miesiąca temu mój wysłużony ekspres Dolce Gusto w oparach pary i absurdu wyzionął ducha. Już myślałam, że jedyną pobudzającą alternatywą będzie kokaina lub wrzucanie za kołnierz kostek lodu (oba sposoby zbyt radykalne jak na mój gust), kiedy dotarła do mnie paczka od Nescafe.


Nescafe Azera występuje w dwóch wariantach: Americano (to moja faworytka) i Espresso. Oba są głębokie i wyraziste w smaku, aksamitne i zupełnie pozbawione nieznośnej kwaskowej nuty! Obie kawy składają się z mieszanki kawy rozpuszczalnej i drobniutko zmielonej, i tu jak sądzę leży przyczyna ich smaku. Kampanii Nescafe Azera przewodzi hasło U siebie to ty jesteś baristą i coś w tym rzeczywiście jest, bo oba warianty tej kawy mają bardzo kawiarniany smak i oprawę. Americano to taki bardziej delikates, do picia w dużej filiżance, idealnie komponujący się z kroplą mleka i kruchym ciasteczkiem. Espresso, wiadomo – włoski klasyk o mocy konia wyścigowego, do picia z naparstków – nie do końca moja bajka, ale trzeba mu przyznać, że nie ustępuje smakiem swojemu bratu. Tak czy inaczej, jeśli nie chcecie rezygnować ze smaku kawy mielonej, a jednocześnie nie lubicie użerać się z mułem z fusów, spróbujcie Nescafe Azera – może i Wam się spodoba.



15 MINUT – PRACA U PODSTAW

Gdy czas już naprawdę mnie goni, a ja nie chcę odmawiać sobie odrobiny relaksu, stawiam na… stopy. Dotąd zawsze wybierałam sole do kąpieli, ale przy okazji ostatnich zakupów wpadła mi w ręce kąpiel do stóp z Evree. To dobry wybór, jeśli Wasze stopy są opuchnięte i zmęczone po całym dniu – obecny w składzie olejek z drzewa herbacianego działa odświeżająco i lekko chłodzi, może też wesprzeć działanie przeciwbakteryjne i przeciwgrzybiczne. Wypisany na etykiecie kwas mlekowy zamyka skład, więc w działaniu złuszczającym raczej nie pokładałabym wielkich nadziei, chyba że wylejecie całą buteleczkę na raz.


Kiedy nie mam czasu i ochoty na nocne nawilżanie stóp (bo nie znoszę mieć klejących stóp), wybieram spray Evree. Usłyszałam o nim w filmiku Maxineczki i kiedy spotkałam go w Rossmannie, bez wahania strąciłam go do koszyka. Ma naprawdę fajny skład i działa! Ja aplikuję go kilka razy w ciągu dnia i naprawdę widzę różnicę. Stopy są bardziej miękkie, gładsze, w wyraźnie lepszej kondycji. Za nawilżenie odpowiada głównie mocznik, gliceryna i pantenol. Miły, świeży zapach zapewnia ekstrakt z szałwii i oczaru wirginijskiego. Żaden z tych produktów nie jest jednak opcją dla osób, które nie lubią efektu chłodzącego w kosmetykach. I kąpiel, i spray dają bowiem odczucie lekkiego chłodzenia.


To już wszystko w tym przydługim wpisie o ulubionych sposobach na relaks! Na koniec muszę jednak, tonem wyjaśnienia, dodać, że wiele sposobów chętnie i często ze sobą mieszam. Zdarza się, że maluję paznokcie, mocząc stopy w misce, czytam książkę w wannie albo słucham muzyki z maseczką na twarzy i filiżanką kawy w ręku. Mam także sposoby na relaks, gdy czasu nie ma w ogóle… ale to już temat na kolejny wpis.

Trzymajcie się ciepło i niech relaks będzie z Wami!

Buziaki,

Iga
Copyright © 2016 pooderniczka , Blogger