00:30

NA CIELE CIARKI, CZYLI NIEKOSMETYCZNI ULUBIEŃCY

NA CIELE CIARKI, CZYLI NIEKOSMETYCZNI ULUBIEŃCY

Kochani, witajcie w kolejnym wpisie. Na fali entuzjazmu (powiedzmy sobie szczerze: mojego entuzjazmu) związanego z publikacją ostatniego posta, a także z korzystając z faktu, że Klara smacznie chrapie, idę za ciosem i zapraszam Was na szybki przegląd niekosmetycznych ulubieńców miesiąca.
Tak, wiem, że jest druga połowa marca. Cicho być!

Będzie tradycyjnie film, książki, muzyka, coś pysznego i parę dzieciowych gadżetów. Nie przedłużając, serdecznie zapraszam do dalszej lektury!


Tom Ford, Zwierzęta nocy

Amy Adams w Zwierzętach nocy
Popełniłam poważny błąd, oglądając ten film w dzień, kiedy całe popołudnie i wieczór miałam spędzić sama z dzieciakami. Co to jest za film! Od pierwszej do ostatniej sekundy sprawia, że włosy w nosie jeżą się od podskórnego napięcia. Popołudnie spędziłam w stanie schizofrenicznego przekonania, że zaraz ktoś wyskoczy na mnie zza rogu i zdzieli łomem w czerep. W filmie, choć sklasyfikowany jest jako thriller, nie uświadczycie wielu scen przemocy, cała fabuła jest jednak poprowadzona w taki sposób, że seans spędziłam, ogryzając w napięciu paznokcie.
Film czaruje też w warstwie wizualnej. Każdy kadr jest przemyślany, a wiele przypomina wręcz malarskie kompozycje. Od razu czuć, że za kamerą kryje się ktoś obdarzony nieprzeciętnym smakiem, bo w końcu sam Tom Ford (tak, ten od Gucciego i Saint Laurenta). Całość uzupełnia rewelacyjna ścieżka dźwiękowa Abla Korzeniowskiego i pełna dwuznaczności fabuła. Po prostu musicie obejrzeć.

R. J. Palacio, Cud chłopak


Książkę R. J. Palacio podrzucił mi mój brat, a jak mój brat podrzuca mi książkę to już jest naprawdę święto lasu. Zaczęłam więc czytać od razu, przez jakieś 12 godzin nie wypuszczałam Cud chłopaka z rąk i łyknęłam go na jednym wdechu. Nie zrozumcie mnie źle – to nie jest wybitna literatura, ale jako miłe, krzepiące czytadło i odtrutka na zimowe smuteczki sprawdza się bardzo dobrze. To książka z rodzaju tych nieco naiwnych, ale przywracających wiarę w ludzi. Czasem trzeba :)


Tulia, Nieznajomy



Lutowi ulubieńcy mijają pod znakiem ciarek na ciele, bo Nieznajomy Dawida Podsiadło w interpretacji chóru Tulia sprawia, że włos staje dęba. Ale bynajmniej nie ze zgrozy. Cover Tulii święci już od jakiegoś czasu triumfy w internetach, ale ja jestem zapóźniona jak tegoroczna wiosna (no bo serio, co jest?!) więc pewnie już go znacie, a jeśli nie, to klikajcie się koniecznie do teledysku. Obraz łączy się z dźwiękiem w perfekcyjną całość: trochę mroczną, trochę niepokojącą, trochę smutną i bardzo, bardzo piękną.



Wegeeksperymenty: burgery, pasztet, mleko roślinne

Nie wiem, czy kiedyś wspominałam o tym, że nie nadaję się do żadnych diet eliminacyjnych. Mój mózg skonstruowany jest tak, że im bardziej nie wolno mi robić czegoś, co lubię, tym większą mam na to ochotę. Mój organizm z kolei funkcjonuje tak, jakbym całe życie była w ciąży: jestem niewolnicą rozmaitych zachcianek. Nie jestem w stanie Wam powiedzieć, ile razy doprowadzałam mojego męża do palpitacji serca, kiedy dzwonił do mnie z zakupów z pytaniem, na co mam ochotę, a po jego powrocie do domu okazywało się, że jednak wcale tego nie chcę, za to chętnie zjem, cokolwiek kupił z myślą o sobie. Taką już mam dysfunkcję. Nie poradzisz.
Z tego powodu nie jestem w stanie na stałe zmienić diety na bezmięsną, ale z różnych względów staram się ograniczać spożycie mięsa w moim jadłospisie. Lubię gotować, ale szybko się nudzę, dlatego dużą przyjemność sprawia mi testowanie nowych przepisów, sprawdzanie nietuzinkowych kombinacji smaków i wyszukiwanie zamienników dla potraw tradycyjnie mięsnych. Wśród tych ostatnich do moich zdecydowanych faworytów należą znane i sprawdzone klasyki z bloga Marty Dymek: doskonałe wegeburgery (u mnie zaledwie wegetariańskie, przez obecność tłuściutkiego i wyrazistego sera cheddar), a także wegański pasztet z soczewicy z kiszonym ogórkiem.
Dodatkowo, zainspirowana ostatnimi eksperymentami Asi z bloga sharkmum.com udoiłam swoje pierwsze mleko roślinne i wprost nie wierzę, że tak długo z tym zwlekałam. Mleko kokosowe jest banalnie proste w przygotowaniu, śnieżnobiałe, obłędnie pachnące (niespodzianka!) kokosem, a w smaku aksamitne, lekko tłustawe i pyszne. Nie czuję potrzeby, żeby na stałe zastępować mleko krowie tym roślinnym, ale uważam, że takie alternatywne mleko może fajnie sprawdzić się w deserach, owsiankach, jaglankach, a kawie dodaje wspaniałego, deserowego sznytu. Ten udany eksperyment zachęcił mnie do kolejnych prób, więc niewykluczone, że temat jeszcze powróci.


Domowa galeria


Od zawsze, a przynajmniej ze trzy miesiące, marzyła mi się domowa galeria w takim amerykańskim stylu: pozornie chaotyczna kompozycja różnych ramek i obrazków, ilustrująca życie rodziny. W czasie ostatniej wyprawy do Ikea między jedną półką a drugą nastrącałam do koszyka pełno rozmaitych ramek, i zanim małż zdążył wydać choćby pół westchnienia nad zasadnością wieszania kolejnych piętnastu zdjęć na naszych niespełna sześćdziesięciu metrach kwadratowych, już wiercił dziury w ścianie. Naprawdę, zabiegi dekoratorskie w moim domu wymagają strategicznego myślenia i zdolności dyplomatycznych godnych Bonapartego. Ale za to spójrzcie, jaki efekt cudny :)



Chustonoszenie i chusty – Ehawee, LennyLamb


Na naszym instagramie temat chust powracał już kilkakrotnie i być może jestem monotematyczna, ale chustonoszenie naprawdę zrewolucjonizowało moje macierzyństwo. Nie jestem fizjoterapeutą, chustodoradcą ani lekarzem, ale rozwojowe i emocjonalne plusy noszenia są dla mnie oczywiste. Przytulone do mamy, otoczone znajomym zapachem i ciepłem matczynej skóry niemowlę czuje się bezpieczne, dzięki czemu jest spokojniejsze i zrelaksowane – podobnie jak mama, która, mając dziecko cały czas przy sobie, nie czuje potrzeby zaglądania do niego co chwilę i sprawdzania, czy wszystko z nim w porządku. W przypadku noworodków i małych niemowląt, właściwe ułożenie w chuście sprzyja prawidłowemu kształtowaniu się stawów biodrowych, dzięki czemu zalecane przez wielu ortopedów, uciążliwe szerokie pieluszkowanie można puścić w niepamięć. Dla mnie, z perspektywy mamy, chustowanie również ma same plusy: uwalnia ręce, odciąża kręgosłup, zaspokaja potrzebę bliskości… No i te chusty! Są tak piękne, że można dostać oczu poplątania, i chociaż na początku zarzekałam się jak żaba błota, że poprzestanę na jednej, dziś mam już dwie i… no i na razie tyle.


Numer jeden to świetna Perła od LennyLamb: mięsista, sprężysta, mięciutka od nowości, idealna na początek, ale – dzięki swej gramaturze – także do noszenia starszaków.
Numer dwa to kupiona z myślą o lecie Ehawee Cranes Oat z 50% zawartością lnu. Kupiona z drugiej ręki, jest już dobrze wyłamana, więc z łatwością nosi moje pięciokilowe maleństwo, ale na pewno posłuży jeszcze długo. Nośna, czepliwa, sama się dociąga, a przy tym jest przewiewna i miła dla skóry. No i piękna jak sen jaki złoty.
 


Album dziecka


Album to nabytek jeszcze z czasów pierworodnego, ale już wiem, że dla drugorodnej założę taki sam. Pozwala uporządkować i zatrzymać wiele pięknych wspomnień i chwil, jest pełen pomysłowych zakładek, schowków i miejsc na fotografie, wycinki oraz zapiski. W planach mam wpis o wyprawkowych masthewach z perspektywy dubeltowej mamy i tam opowiem Wam o nim więcej :)



To już wszyscy moi spóźnieni lutowi ulubieńcy. A co Was zachwyciło wpół do wiosny? Piszcie, komentujcie – mam nadzieję, że jeszcze tu jesteście.

Buziaki!
Iga

00:30

KOSMETYCZNI ULUBIEŃCY LUTEGO

KOSMETYCZNI ULUBIEŃCY LUTEGO


Kochane i kochani, witajcie po skandalicznie długiej przerwie!

Jeśli obserwujecie nas na Instagramie, na pewno wiecie, że tym razem mamy wymówkę naprawdę dużego kalibru. A konkretnie 3140 gramów wymówki. Nasze pooderniczkowe domowe przedszkole stopniowo się rozrasta i dlatego zamilkłyśmy na tak długi czas. Mamy masę dobrych chęci i zamiarów, by zagościć tu na stałe, ale doświadczenie pokazuje, że zanim odtrąbię wielki come back, wypadałoby zamieścić przynajmniej kilka wpisów, i to nie na przestrzeni pięciu miesięcy... Tak więc póki co tylko nieśmiele cieszę się chwilą, i oczywiście serdecznie zapraszam Was na podsumowanie lutowych kosmetycznych ulubieńców. Będzie kilka odkryć, kilka udanych powrotów i jeden świetny, choć mało zimowy zapach. A Wy trzymajcie kciuki, żeby misja odrodzenia się jak feniks z popiołów (czy może raczej jak kura domowa spod sterty pieluch) zakończyła się sukcesem.



Annabelle Minerals podkład kryjący Golden Fairest

W kategorii kolorówki zestawienie otwiera kryjący podkład mineralny polskiej marki Annabelle Minerals w odcieniu Golden Fairest. Nie jest to moje pierwsze zetknięcie z podkładami Annabelle, bo wcześniej testowałam już wersję matującą (jakoś się nie dogadałyśmy) i rozświetlającą (w moim odczuciu zbyt rozświetlającą, żeby aplikować produkt na całą twarz), ale dopiero wersja kryjąca okazała się strzałem w 10. Aplikowana flat topem daje mi średnie krycie, piękne wyrównanie kolorytu i naturalne, półmatowe wykończenie. Jeszcze niedawno narzekałam, że będąc mamą (wtedy jeszcze jedynaka!) brakuje mi czasu (jak WTEDY mogło mi brakować czasu na cokolwiek?) na pracochłonne rozprowadzanie sypkiego podkładu na twarzy, ale z flat topem praca idzie błyskawicznie, a dzięki mocno napigmentowanej formule produktu wystarczy dosłownie kilka ruchów pędzla, żeby uzyskać piękne, naturalne wykończenie.

 

Podkłady mineralne to dla mnie obecnie idealny wybór na co dzień: bezpieczne dla skóry, zawierające naturalne filtry przeciwsłoneczne, a dzięki swojej sypkiej formule także doskonałe zimową porą – w składzie tradycyjnych, płynnych podkładów w składzie zwykle wysoko stoi woda, której zawartość przy obecnych mrozach może mocno niekorzystnie wpływać na cerę, szczególnie wrażliwą czy naczynkową.


Claudia Schiffer dla Artdeco – poczwórne cienie do powiek nr 19

Poczwórny set cieni stworzony przez Artdeco we współpracy z Claudią Schiffer trafił do mnie po rozdaniu na instagramowym profilu Agaty z agatamanosa.pl. Kompozycja cieni obejmuje jeden mat w odcieniu zgaszonego, neutralnego brązu i trzy cienie błyszczące o różnych wykończeniach: dwie perły (waniliowy beż i ciepły, brąz ze złotymi drobinkami), a także ciemny mat w odcieniu gorzkiej czekolady z delikatnymi, złotymi drobinkami, które jednak na powiece są zupełnie niewidoczne. Do ideału moim zdaniem brakuje tej palecie jasnego, matowego cienia bazowego i chętnie zamieniłabym ciemną błyskotkę na jakiś miły, transferowy beżyk, ale darowanemu koniowi nie będę już zaglądać pod siodło. Tym bardziej, że poza tym cienie są naprawdę świetne: mięciutkie, dobrze napigmentowane, rozcierają się jak marzenie, nawet moją ręką trolla. A to już naprawdę o czymś świadczy.

 

Poza tym całość zamknięta jest w miłej dla oka, kompaktowej kasetce z lusterkiem. Dla mnie to na ten moment naprawdę ulubiona podręczna paletka. Z drugiej strony, w cenie regularnej kosztuje 149 zł, a za te pieniądze można mieć już paletkę Hudy lub Nabli, które zawierają już znacznie więcej kolorów, a tym samym dają więcej możliwości.





Elizabeth Arden White Tea


Jakiś czas temu rozpływałam się nad tym zapachem na naszym instagramie i podtrzymuję wszystko, co wtedy o nim napisałam. Słowem, które najlepiej opisuje ten zapach jest właśnie biel. Nie jest to jednak wcale woń herbaciana w tak oczywisty sposób, jak było w przypadku Green Tea. Zapach herbaty jest tu raczej subtelną drugoplanową sugestią (tymi wyrafinowanymi słowy usiłuję dać Wam do zrozumienia, że w ogóle jej nie czuję), na pierwszym planie rządzą natomiast lekko rozmydlone białe kwiaty. Taka rekomendacja nie brzmi może zachęcająco, ale całość daje cudowne, kojące wrażenie czystości i świeżości. Tak pachnie powietrze w słoneczny, śnieżny poranek. Po prostu musicie spróbować!


Lovely K*Lips Milky Brown

Kiedy pojawił się trend na brązy w makijażu ust, byłam, delikatnie mówiąc, sceptyczna. No bo co może być twarzowego w brązie? Na ustach??? Nie, no to nie ma prawa się udać – tak zakładałam. W obliczu tych założeń nie wiem, co mną kierowało, kiedy podczas Wielkiej Promocji w Rossmannie zrzuciłam do wózka matowe duo od Lovely w odcieniu Milky Brown. Ale to musiała być zdecydowanie ręka opatrzności. Lub Opatrzności. 

Oh. My. God.



Co to jest za kolor! Co to za formuła! Cudowny odcień mlecznej czekolady pasuje do absolutnie każdego makijażu. Do mocniejszego oka sprawdzi się jako nierzucający się w oczy nudziak. Dopełni no-make-up. Przy delikatnym makijażu oczu pięknie wychodzi na pierwszy plan. Cudo. A przy tym kryje już przy jednej cienkiej warstwie, nie przesusza ust, trzyma się ładnie, estetycznie i dyskretnie się zjada. Cudeńko. Po prostu musicie mieć ten kolor, bo za te pieniądze żal nie spróbować.

No mistrzowski swatch. Mistrzowski. Po prostu biegnijcie do Rossmanna i testujcie własnoustnie.

MincerPharm Oxygen Detox - naprawczy krem-maska na noc

Ten krem to moje kompletnie przypadkowe odkrycie. Mój dzieć jest obdarzony niezawodną intuicją i w każdym sklepie wybudza się z drzemki szybko jak chudy wyścigowy chart, więc zakupy robię zawsze na ostrym kole. Wpadłam do Rossmanna na błyskawiczne tour de alejki i strąciłam do wózka pierwszy krem, którego opakowanie twierdziło, że przeciwdziała efektowi zmęczonej i poszarzałej skóry (krem, nie opakowanie – przynajmniej mam nadzieję). A tu taka niespodzianka! Opatrzność musiała w tym znowu maczać palce, bo produkt jest naprawdę świetny. Można stosować go w formie kremu lub maski, i w obu wariacjach sprawdza się świetnie. Gęsty, treściwy, o konsystencji jogurtu greckiego, świetnie nawilża i odczuwalnie odżywia. Żadnej spektakularnej poprawy kolorytu nie odnotowałam, ale rano skóra jest jakby gęstsza, bardziej sprężysta, po prostu ładniejsza. Spróbujcie, jeśli szukacie naprawdę przyzwoitego, nocnego nawilżacza.


Make-up Academie Pearl Base Bielenda

Perłowa baza Bielendy już kiedyś pojawiła się na blogu, ale tym razem muszę, po prostu muszę wspomnieć o niej dlatego, że okazała się znakomitą bazą pod minerały! Na samym kremie podkłady mineralne lubiły mi się warzyć, rozwarstwiać i nie grzeszyły trwałością: wycierały się w okolicy nosa, zbierały w zmarszczkach. No nie było szału. Tymczasem niepozorna baza w perełkach nie tylko przedłuża trwałość makijażu, ale też sprawia, że po prostu wygląda lepiej. Jeśli z różnych powodów z minerałami Wam się dotąd nie układało, dajcie szansę perełkom. W najgorszym razie nie pomogą.



To tyle, jeśli chodzi o moich ulubieńców. Dajcie koniecznie znać jak u Was kosmetycznie minął luty, no i trzymajcie kciuki za nasz blogowy powrót!

Buziaki,
Iga
Copyright © 2016 pooderniczka , Blogger