03:19

MISTRZOWIE (INTENSYWNEGO) PORANKA


Instagramowo i blogowo sporo się ostatnio uskarżałam na brak czasu. W domu i w zagrodzie (czyt. w pracy) działo się u mnie ostatnimi czasy dużo, dużo za szybko i zdecydowanie zbyt nerwowo. Od popadnięcia w obłęd ratowały mnie w tym okresie hurtowe ilości kawy, czekolady i truskawek, a także mój ślubny, który mężnie i podniesioną głową znosił moje stany maniakalno-depresyjne.

Wyścig z czasem najbardziej kuriozalne rozmiary przyjmował o poranku, kiedy miotałam się jak oszalała między Młodym, który odmawiał siedzenia na nocniku w samotności i zawsze domagał się przynajmniej jednoosobowej publiczności; szafą, która wyglądała, jakby w nocy nastąpiła w niej seria mikrodetonacji, które nieskazitelny ład zmieniły w krajobraz po bitwie; oraz toaletką, przy której z doskoku usiłowałam dokonać ablucji niezbędnych do uzdatnienia mojej twarzy. W tych dramatycznych okolicznościach doceniłam posiadanie żelaznej rezerwy makijażowej, która pozwalała mi w ciągu kilku minut zmienić oblicze zmęczonego pogonią za mózgami zombie w twarz może nie piękną, ale nadającą się do wystawienia na widok publiczny. I o tym właśnie (o rezerwie makijażowej, nie o głodnych zombie) będzie dzisiejszy post.


W roli podkładu występowały u mnie ostatnio (naprzemiennie bądź w duecie) dwa produkty. Photoderm Nude Touch SPF 50+ od Biodermy długo dawał radę solo, ale teraz, kiedy moja cera zmieniła odcień z księżycowo bladej na woskową, jest już dla mnie zbyt jasny. Ma więc szansę sprawdzić się jako opcja podstawowa dla wszystkich bladzioszków. Niebawem spodziewajcie się pełnej jego recenzji, a tymczasem niech wystarczy Wam ta powierzchowna rekomendacja: Bioderma wymiata. Pielęgnuje, zastyga do satynowego matu, trzyma się bez strat cały dzień, ujednolica koloryt i w dodatku chroni przed szkodliwym promieniowaniem. Miodzio.


Z kolei Beauty Balm od Golden Rose to najbliższy ideałowi drogeryjny krem prawie-jak-BB, jaki znam. Ok, znam niewiele. Ale nie zmienia to faktu, że mazidło GR naprawdę warte jest bliższej znajomości. Ma przyjemną, gęstą i treściwą konsystencję, daje komfortowe uczucie na skórze i zawiera nawet filtr SPF 25. Jedyne moje zastrzeżenie dotyczy kolorów, które sprawiają wrażenie, jakby odcienie tworzył, kręcąc ruletką, pijany marynarz. Najjaśniejszy odcień jest owszem, jasny, ale wpadający w prosięcy róż, a kolejny na liście, posiadany przeze mnie numer 02 FAIR, wyciśnięty z tubki ma kolor oranżowej fugi do terakoty. Tak przerażająco prezentuje się przynajmniej do momentu roztarcia na skórze, kiedy okazuje się, że oranżowa fuga ładnie potrafi wtopić się w lekko muśniętą słońcem cerę, dając efekt wypoczętej i promiennej buzi. Cuda i dziwy, proszę państwa.


W świecie udręczonych zombie bez korektora ani rusz i u mnie w tej roli występuje Liquid Camouflage od Catrice. Dobijający denka odcień 01 ładnie kamufluje zasinienia i drobne zaczerwienienia, i chociaż pełnego krycia moich sińców podocznych nie jestem w stanie nim osiągnąć, to nadal lubię naturalny i lekko rozświetlający efekt, jaki daje.


Kiedy decyduję się na pełny makijaż, bez różu nie mogę się obejść i w tej roli nadal święci triumfy Esctasy Blusher od Wibo. Uwielbiam to pełne blasku wykończenie i dziś nie wyobrażam sobie mojej kosmetyczki bez niego. Puchatym, dużym pędzlem do pudru nakłada się bajecznie, jednym ruchem zapewniając naturalną chmurkę koloru. Mogłabym tym pędzlem głaskać się godzinami, ale przecież nocnik sam się nie opróżni.


Blasku nigdy za wiele, szczególnie gdy jest się usiłującym wyglądać jak normalny człowiek zombie, więc rozświetlacza też nie może zabraknąć w mojej żelaznej rezerwie. W tej roli od kilku miesięcy występuje bajeczny Highliter Stick od Golden Rose w odcieniu Bright Gold. Ach i och. Co to jest za rozświetlacz! Ma kremową konsystencję, dzięki której sunie gładko po skórze, ma piękny, ciepły kolor bez irytujących drobinek, ma krycie, które można stopniować od dyskretnego i naturalnego glow po wieczorowy efekt vavavoom. Ja po prostu nabieram go na palec i delikatnie wklepuję w nieprzypudrowaną skórę na szczytach kości jarzmowych, a potem przez cały dzień udaję, że tak, taka jestem właśnie wypoczęta i olśniewająca. Geny, geny panie!


Czy już wspominałam, że blasku nigdy nie jest zbyt wiele? U mnie ta zasada działa cały rok, ale latem – to już absolutnie obowiązkowo. Ale jak tu błyszczeć, kiedy wstrząsana eksplozjami szafa wypluwa z siebie kłębowisko ubrań, a pierworodny wyciem domaga się, żeby mu śpiewać o czarnym bajaje? Ano, jest na to sposób: złoty eyeliner! Mój to Style Liner Metallic od Golden Rose i w zasadzie nie wiem, czy jest w tym odcieniu nadal dostępny, ale sprawdzi się każdy złoty liner, a nawet rozcieńczony Duraline połyskliwy cień do powiek. W trzydzieści sekund wyczarowuję nim przyciągający wzrok, efektowny makijaż oka, który błyskawicznie odświeża spojrzenie i (dosłownie) dodaje mu blasku. Mission accomplished!


 Okej, okej, przyznaję: ściemniałam, że lubię dzienny efekt przyciemnionych i ładnie rozczesanych rzęs, bo już nie pamiętałam, jaką moc ma dobry tusz do rzęs. So Couture So Black od L’Oreal jest więcej niż dobry. To magiczna różdżka, która zmienia moje długie, ale zdecydowanie nie spektakularne rzęsy w wywinięte do nieba, gęste i smoliście czarne firany. Kocham i żałuję, że podczas Wielkiej Promocji zaopatrzyłam się tylko w jedną sztukę.




Na koniec moich Siedmiu Minut Rozpusty obowiązkowo podkreślam usta, ale ponieważ cały makijaż (wyłączając złotą kreskę) udaje, jakoby go w ogóle nie było, tu również wybieram kolor z serii my-lips-but-better. W tej roli ostatnimi czasy sprawdza mi się chwycona w zasadzie na doczepkę matowa pomadka w płynie K*Lips od Lovely. Moja ma odcień Pink Poison i całkiem sprawnie podszywa się pod mój naturalny kolor warg: to zgaszony róż w odcieniu schlebiającym większości karnacji. Polecam do testów, ale dołączoną konturówkę możecie od razu wywalić: do niczego się nie przydaje, a w dodatku jest mniej trwała niż pomadka.


I to tyle, jeśli chodzi o moich mistrzów siedmiominutowego makijażu! Znacie? Lubicie? A może macie swoje sprawdzone wybory, gdy czasu jest niewiele, a pełny makijaż konieczny? Zostawcie komentarz J
  
Buziaki,

Iga

4 komentarze:

  1. kocham ten stick z Golden rose <3 pieknie ozywia buzie i ten kolor to jest jakas miazga :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też go uwielbiam. To co robi, to prawdziwe czary :) <3

      Usuń
  2. W takim razie już się nie mogę doczekać pełnej recenzji tego produktu Bioderma :) Już jakiś czas temu zobaczyłam go w ofercie apteki Melissa i się zastanawiałam czy go zamówić. Teraz poczekam na Twoją opinię :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 pooderniczka , Blogger