04:23

COŚ DLA MAŁYCH URWISÓW

 COŚ DLA MAŁYCH URWISÓW


Będąc w ciąży miałam bardzo dużo czasu aby zaznajomić się z tym co rynek kosmetyczny przygotował do pielęgnacji ciałka naszych pociech. Przecież nie chcemy pielęgnować noworodka byle czym wiedząc, że jego skóra jest cienka i delikatna, podatna na podrażnienia oraz wszelakie uczulenia. Dążymy do tego by była miękka, gładka i pachnąca. Przekopując przeróżne strony internetowe natrafiłam na firmę Momme, która oferuje nam kosmetyki w 100% ekologiczne. Na stronie internetowej www.mommecosmetics.com czytamy, że: "MomMe powstało z szacunku do naturalnej więzi jaka łączy Mamę i dziecko. Ta wyjątkowa linia produktów opracowana została zgodnie ze sztuką tworzenia kosmetyków naturalnych. Bez kompromisów, dla dobra wszystkich dzieci". Bingo! - pomyślałam. Czym prędzej pobiegłam do Rossmanna i zakupiłam łagodny żel do mycia 2 w 1.


W składzie znajdziemy m.in. glicerynę, betainę z buraka cukrowego, ekstrakt z migdałów ziemnych, ekstrakt z mydlnicy i wiele innych cukiereczków.


Kosmetyk ma pojemność 150 ml i jest bardzo wydajny. Nam starczył na jakieś 4 miesiące. Bardzo ważne jest to, że można go używać już od 1 dnia życia dziecka. Moją uwagę przykuła również wiadomość o tym, że pomaga w walce z ciemieniuchą. Tak, to prawda! Po nałożeniu grubszej warstwy na główkę mojego maleństwa i porządnym umyciu głowy, a następnie po wyczesaniu jej, już na drugi dzień widoczna była ogromna zmiana na główce dziecka. Dzięki temu produktowi nie musieliśmy kupować dodatkowych preparatów typowych na tę dolegliwość.

Żel ma delikatną konsystencję i piękny zapach. Nie lubię tego typowego zapachu w produktach do pielęgnacji bobasów, dlatego też ten produkt przypadł mi do gustu. 
Gdzie można dostać kosmetyki firmy MomMe? Oczywiście na stronie internetowej www.mommecosmetics.com oraz w dużych Rossmannach. 



23:55

POMADKA NA JESIENNE DNI - INGLOT NR 888

 POMADKA NA JESIENNE DNI - INGLOT NR 888

Długo zastanawiałam się o czym ma być mój  pierwszy post! Czyż to nie brzmi pięknie? Mój pierwszy post. Myślałam o tym dość intensywnie - ból głowy murowany. Aż tu nagle, nim się obejrzałam mamy pierwszy dzień jesieni. Poranne wyjście na balkon utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę opowiedzieć wam o mojej pierwszej pomadce, którą  zakupiłam sobie za zarobione pieniądze mieszkając jeszcze w Poznaniu. Mowa tu o pomadce z Inglota nr 888.
Pomadka ma przepiękny odcień fuksji, którą najlepiej nosi mi się właśnie o tej porze roku. Może dlatego, że kojarzy mi się z długimi spacerami po lesie obrośniętym ukochanymi wrzosami właśnie o takim odcieniu. Pomadka może nie utrzymuje się mega długo na ustach ale ma w sobie coś takiego, że każdego roku muszę po nią sięgnąć. Jej konsystencja jest kremowa, dzięki czemu łatwo rozprowadza się ją na ustach. Nie poczujemy tu lepkości wręcz przeciwnie subtelną lekkość. A co najważniejsze, nie podkreśla suchych skórek. No i jak tu jej nie kochać?

Dajcie znać jaka jest wasza ukochana pomadka do ust na jesienną aurę?

11:47

CZAS NA OTULACZE - ULUBIONE ZAPACHY TEJ JESIENI

CZAS NA OTULACZE - ULUBIONE ZAPACHY TEJ JESIENI


Kiedy – strach pomyśleć! – dziesięć lat temu zaczynałam swoją przygodę z Dorosłymi Perfumami (czyli nie tymi z Bravo Girl i pachnących stron w Twoim Stylu), na mojej toaletce królowały zapachy świeże, lekkie, dziewczęce. Cały rok mogłam spędzić skąpana w zapachu Light Blue Dolce&Gabbana czy L’eau d’Issey Issey’a Miyake. Z wiekiem mój nos skręcał powoli w kierunku zapachów bardziej nieoczywistych, wielowymiarowych, cięższych. Dojrzałam ja i zmieniły się też moje zapachowe upodobania. Nie zrozumcie mnie źle – latem nadal czuję się dobrze w niezobowiązujących świeżakach, które pozwalają przetrwać upał. Ale kiedy nadchodzi jesień, kiedy lekkie sukienki i odkryte ramiona zastępują ciepłe swetry, miękkie szale, otulające płaszcze – tego samego szukam w zapachach. Mają być dopełnieniem stylizacji: ciepłe, otulające, miękkie.

PIEPRZNE KWIATY

Pierwsze perfumy w mojej kolekcji to zapach zdecydowanie najlżejszy z całej mojej jesiennej artylerii. Si Lolita EDT to zapach, wypuszczony przez markę Lolita Lempicka i używam go wtedy, kiedy mam ochotę czymś pachnieć, ale nie chcę zwracać na siebie uwagi. Si mogłaby być w istocie kwiatowym, lekkim i kobiecym zapachem jakich wiele, gdyby nie dodatek różowego pieprzu, który wibruje w nosie i dodaje całej kompozycji charakteru. Pieprzna nuta jest dominująca na początku i może trochę wystraszyć, ale już po kilku minutach łagodnieje i ładnie układa się na skórze, od czasu do czasu tylko wysuwając się na pierwszy plan i przypominając o swojej obecności. Muszę dodać, że – chociaż jest to woda toaletowa – Si Lolita ma pierwszorzędną trwałość i wyczuwalna jest nawet po 8 godzinach. 


GDY ELF DORABIA W CUKIERNI

Lolita Lempicka, flagowy zapach francuskiej projektantki, to w mojej kolekcji zapach zdecydowanie najsłodszy. Nic dziwnego: w spisie nut znajdziemy między innymi wiśnię, pralinę, anyż, lukrecję czy wanilię. Olfaktoryczny spec ze mnie żaden, więc nie będę nawet ośmieszać się próbą rozbijania kompozycji na części pierwsze i analizowania jej biochemii, powiedzieć mogę tylko tyle: dla mnie to zapach magiczny. Od samego początku słodki, wręcz upajający, na skórze jest jednak zmienny i kapryśny. 



Raz pachnie leśnym poszyciem (to chyba sprawka fiołka w spisie nut) i wtedy wydaje się zapachem skrojonym na miarę tajemniczych driad i nimf; a za chwilę eksploduje na skórze oszałamiającym zapachem… wiśni w czekoladzie. Zapach to niezwykły, bo pełen sprzeczności – jest w nim i żywiczny zapach lasu, i smakowity wręcz aromat wiśni. Trwałość ma przy tym wręcz zabójczą – jeszcze następnego dnia czuję we włosach jego słodkie molekuły. Sprawdźcie go koniecznie, bo trudno przejść obok niego obojętnie. Podobnie zresztą, jak obok flakonu - czy nie jest cudowny?

LENIWE CIEPŁO

Ostatni już zapach w mojej kolekcji to Nuit z… Zary. Nigdy nie przemierzałam odzieżowych sieciówek w poszukiwaniu zapachów, tak jak nie kupowałam nigdy zapachów sygnowanych przez gwiazdy. Jakoś chyba miałam z tyłu głowy zakodowane przekonanie, że nie da się jednocześnie szyć płaszczy i składać sensownych zapachów. Błąd, błąd, błąd. Zapach Zara Nuit wywąchałam pewnej jesieni na Justynie i przepadłam. Jest słodki, ale nie ma nic wspólnego ze słodyczą spożywczą, kojarzy mi się raczej z… apteką. Myślę, że to sprawka migdała, który widnieje w spisie nut i tu ujawnia swoją nieoczywistą, słodko-gorzką naturę. To zapach, o którym trudno zapomnieć – chropawy i lekko drapieżny, bardzo sensualny, nie w wulgarny, nachalny sposób, lecz jakby leniwy i nonszalancki. Gdyby ten zapach był zwierzęciem, byłby tygrysem.
A! Mówi się, że każdy zapach Zary to kopia wysokopółkowych perfum i w tym przynajmniej wypadku jest to prawda - niemal identycznie pachnie Hypnotic Poison Diora.

W FAZIE TESTÓW: OBCA I SŁOŃ

Królujące ostatnio mgliste, wilgotne i zimne poranki to wymarzony czas na testowanie nowych otulających zapachów. U mnie w tej roli występują wcale nie nowe perfumy-legendy: klasyczny Alien od Thierry’ego Muglera i Jungle, za sprawą charakterystycznej nakrętki znany głównie jako Elephant od Kenzo. Na mojej toaletce obecne są chwilowo jedynie w formie odlewek, ale niewykluczone, że wkrótce powiększą moją kolekcję już w postaci pełnowymiarowych flakonów. Oba to flagowe killery dla wielbicieli mocnych, słodkich zapachów, oba mają kilometrowy „ogon”, niezwykłą trwałość i siłę rażenia, ale na tym podobieństwa się kończą. Alien to kompozycja, która na skórze rozkwita tysiącem niuansów, wibruje i drga. To rozkoszny, odurzający zapach rajskiego ogrodu – tak musi pachnieć Eden: drzewnie, balsamicznie, kwiatowo... Chociaż nie ma jej w spisie nut, ja w tym zapachu czuję wanilię i to piękniejszą niż kiedykolwiek. 
Zdjęcie pochodzi z serwisu www.fragrantica.pl

Słoń z kolei to perfumy o tak potężnej sile, że kiedy użyłam ich w perfumerii na blotterze, w całym pokoju zapach był wyczuwalny przez dwa dni (!). To zapach, w którego przypadku mniej znaczy więcej. Użyty w nadmiarze, Słoń może zadusić i zdeptać swojego nosiciela, użyty w skąpej ilości otula rozgrzewającą wonią przypraw. Tak w moich wyobrażeniach pachnie egzotyczne targowisko: przyprawami, kwiatami, drzewem sandałowym, a wszystko to uprażone jest promieniami podzwrotnikowego słońca. W takie otoczenie przenosi mnie Słoń i dlatego wydaje mi się wymarzonym towarzyszem na zimowe pluchy, kiedy w butach chlupie woda, a za kołnierz kapie deszcz.
Zdjęcie pochodzi z serwisu www.fragrantica.pl

Miało być treściwie, a wyszedł mi elaborat – ale mam nadzieję, że mi wybaczycie. W końcu to mój pierwszy post :) 

Czy Wy też macie ulubione zapachy na jesień? A może cały rok jesteście wierni jednym perfumom? Czy Wasze zapachowe kolekcje liczą kilka sztuk, czy kupujecie perfumy dopiero, kiedy flakonik jest pusty? Dajcie znać!


Buziaki, 
Iga
Copyright © 2016 pooderniczka , Blogger