13:06

DRUGIE DNO, CZYLI DENKO #2


To niesamowite, jak po opublikowaniu pierwszego „denka” wzrosła moja motywacja, jeśli idzie o systematyczne zużywanie produktów. Wcześniej zdarzało mi się mieć otwartych kilka kremów lub żelów (żeli?) pod prysznic jednocześnie; teraz staram się sumiennie je zużywać, żeby jak najszybciej podzielić się z Wami swoimi wrażeniami. Szafka pod umywalką powoli się opróżnia, mąż porzuca powoli myśl o wynajęciu kawalerki na moje kosmetyczne zapasy, a w dodatku mogę podrzucić Wam kilka nowych recenzji. Win win win!



DOVE OXYGEN MOISTURE – ODŻYWKA DO WŁOSÓW

Odżywka Dove to druga połówka tandemu Oxygen Moisture, który otrzymałam do przetestowania jeszcze latem. Jakoś niezbyt sumiennie podeszłam do tego testu, o czym najlepiej świadczy fakt, że na zużycie 250 ml produktu potrzebowałam ponad dwóch miesięcy. Nie zachwyciła mnie: miała dość rzadką, niezbyt treściwą konsystencję i odpowiadające jej właściwości – raczej doraźnie nawilżające niż faktycznie odżywcze. Za ponad 20 zł w regularnej cenie można mieć 2 litry (!) dowolnej maski Kallos o porównywalnym działaniu, więc nie warto.



ESSENCE ULTIME ELASTIN + VOLUME&FULLNESS – ODŻYWKA DO WŁOSÓW

Odżywka-enigma. Obiecuje wzmocnienie włosów „dla lekkiej objętości, gęstości i 3 razy łatwiejszego rozczesywania”. I robi to, na jakieś 4 godziny. Potem lekka objętość zmienia się w spektakularny przyliz. Wszystko dlatego, że efekt gęstości i objętości uzyskany jest wskutek sklejenia i nastroszenia włosów. Wyglądają ładnie, ale w dotyku sprawiają wrażenie obklejonych i jakby niedomytych. Nie jest to efekt, za którym szaleję, więc nie wrócę.



SEBORADIN NIGER – SZAMPON DO WŁOSÓW

Szampon stworzony do włosów przetłuszczających się i skłonnych do wypadania, który rzeczywiście jako jeden z niewielu potrafi pomóc mojej smalcystycznej głowie. Po myciu włosy są tak czyste, że aż skrzypią pod palcami – nie ma mowy o wyjściu spod prysznica bez nałożenia odżywki, chyba że jesteście miłośnikiem stylu a’la porażona piorunem kuropatwa. Pięknie domywa skórę głowy, nie przesuszając jej i nie powodując podrażnień. Mam zastrzeżenie tylko do dostępności (apteki) i ceny (23 zł za 200 ml), ale w chwili desperacji na pewno wrócę.



BE BEAUTY JAPONIA – ŻEL POD PRYSZNIC

Żel, który męczyłam od września (!), wcale nie dlatego, że był zły, ani dlatego, że się rzadko myję... po prostu zapach był dla mnie zbyt „letni” na ostatnie zimne tygodnie. Największym jego atutem był zapach: orzeźwiająco-chłodzący, ale w sposób „perfumeryjny”, a nie „spożywczy”. Nie ma tu żadnych oczywistych świeżaków typu cytrusy lub ogórki, jest za to trochę mentolu i jakiegoś bliżej nieokreślonego zielska. Pielęgnacyjnie żel może nie zachwycał, ale też nie zrobił mi krzywdy, a że zapachem przypominał mi trochę perfumy Halloween, które uwielbiam, więc pewnie latem do niego powrócę.
  



AVON SENSES DIVINE TIME – NAWILŻAJĄCY KREMOWY ŻEL POD PRYSZNIC

Ach, gdyby producent napisał tylko, że jest to kremowy żel pod prysznic, dostałby ode mnie piątkę z plusem. Ale nieeee, musiał dodać to „nawilżanie”. A z nawilżaniem ma on tyle wspólnego, co ja z fizyką kwantową. Poza tym sprawuje się przyzwoicie: pięknie się pieni i ładnie pachnie, słodko, ale nie w oczywisty, ciasteczkowy sposób. Nie wykluczam powrotu, ale tyle jest żeli (żelów?) do przetestowania, że raczej nieprędko się to zdarzy.



SZCZOTKA DO CIAŁA

Na zasłużoną emeryturę idzie też szczotka do ciała, która jest już tak zmęczona życiem, że zaczęła łysieć i sypać po kątach sizalową szczeciną. Sprawowała się świetnie, ale czas ustąpić miejsca nowemu pokoleniu.  Mam już kolejną.



LADY SPEED STICK FRESH&ESSENCE

Antyperspiranty Lady Speed Stick są już niemal tak stare jak ja i używam ich wiernie od lat. Sprawują mi się świetnie, nigdy nie zawodzą, nie powodują podrażnień. Ten przyjemnie i kwiatowo pachniał, wyczuwalnie, lecz nieinwazyjnie, a tego właśnie oczekuję od antyperspirantu. Już mam kolejne opakowanie.



ANIDA – GLICERYNOWO-MIGDAŁOWY KREM DO RĄK

Kremy do rąk marki Anida znosi z pracy do domu w ilościach hurtowych mój mąż, bo najwyraźniej nic tak nie ułatwia pracy inżynierowi, jak wypielęgnowane rączki. Kremy napływają nieprzerwanym strumieniem i chociaż wydajemy je wszystkim, od znajomych i rodziny, po inkasenta i listonosza, wciąż wysypują się z półki. Dostępne są w kilku wariantach, które nie różnią się niczym, poza kolorem tuby. Stosowane po każdym myciu rąk są w stanie utrzymać w ryzach poziom nawilżenia, ale suchoskórkom czułym na mroźne podmuchy formuła kremu pomoże tyle, co umarłemu kadzidło. Na plus zasługują całkiem znośne zapachy oraz miękka tuba, która pozwala zużyć przebrzydłe mazidło co do grama, niestety. Ja na nie patrzeć już nie mogę i głębokim żalem napełnia mnie myśl, że dopóki ślubny nie zmieni pracy, jestem na niego skazana. Na krem!!!



ZIAJA 25+ KREM NAWILŻAJĄCY MATUJĄCY

A-ha! Matująco-nawilżająca hybryda od Ziaji po długim i wyczerpującym śledztwie została wyizolowana jako winowajca odpowiedzialny za tworzenie się formacji wypryskopowstańczych na moim liczku. Czyli po polsku: zapycha mnie dziad. Szkoda, bo jest śmiesznie tani, wchłania się piorunem i stanowi idealną bazę pod podkład, pozostawiając buzię welurowo miękką, matową i gładką. Z drugiej strony, bliżej mi już do kategorii 30minus niż 25plus, więc może to znak czasu po prostu… Tak czy inaczej podły sabotażysta został wytypowany do eksterminacji i z 1/3 zawartości frunie do kosza. Ja nie wrócę, ale mimo wszystko polecam spróbować.



EVREE REVITA PERILLA – OLEJEK DO TWARZY

Lubię Evree, jak dotąd większość ich produktów świetnie mi się spisywała (uwielbiam zwłaszcza olejek różany i czerwony krem do rąk, który kiedyś potajemnie kupiłam, żeby odpocząć od elektrownianych smarowideł), a olejek Revita Perilla jest pierwszym, który nie spowodował u mnie stuprocentowego zachwytu. Próbowałam różnych metod aplikacji, od nakładania solo, po mieszanie z kremami i żelem hialuronowym, aż w końcu zużyłam go do demakijażu oczu. W żadnej formie mnie nie oczarował, chyba po prostu nie jest dla mnie.



KENZO – JUNGLE EDP

Moja licząca 3 ml próbka (pisałam o niej tutaj) dobiła dna i to w tak zawstydzających okolicznościach, że do dziś mam ochotę walić łbem o ścianę. Zakrętka w moim opakowaniu się zbuntowała, więc perfumy stały wiecznie niedokręcone na szafce nocnej, prosząc o katastrofę, no i stało się – z rozmachem zbierając ubrania z komody, zamiotłam o Kenzo jakimś nieszczęsnym rękawem i zawartość flakonika rozlała się po szafce. W sypialni tydzień pachniało jak w pościeli sułtana, Jungle prawie mi zbrzydło, a teraz smętnie zbieram grosz do grosza na pełny wymiar zapachu, zanim mi buteleczka do reszty zwietrzeje.



LA ROCHE POSAY – WODA MICELARNA

Wodę micelarną dostałam do przetestowania od koleżanki, którą podrażniała, i szczerze przyznam, że lubię w niej wszystko (w wodzie i koleżance), poza pojemnością (to już odnosi się tylko do wody). Dobrze domywa, nie podrażnia, nie ma przykrego smaku, nie wymaga pocierania. Pojemność przeszkadza mi głównie dlatego, że z małej buteleczki z twardego plastiku nie dało się nic wycisnąć i musiałam czekać, aż łaskawie coś z niej wykapie. W pełnej pojemności i promocyjnej cenie byłabym skłonna kupić.



LIŚCIE ZIELONEJ OLIWKI - MASECZKA OCZYSZCZAJĄCO-ŚCIĄGAJĄCA

Nie jest to może jakiś maseczkowy hit, ale jako doraźny uzdatniacz liczka sprawdza się świetnie. Po aplikacji buzia jest gładka, miękka, zmatowiona, lecz nie przesuszona, a pory jakby zmniejszone. Czego chcieć więcej za 1,50 zł? Już mam zapas.



BABYDREAM - PUDER I ŻEL DO MYCIA

Na koniec dwa produkty, które zużył w zasadzie mój synek. Puder Babydream to mój faworyt w kategorii podpieluszkowej. Rozważałam rezygnację z niego na rzecz mąki ziemniaczanej, ale chyba jestem zbyt wygodnicka, a że skład pudru jest całkiem prosty, raczej przy nim pozostanę. Gdyby tylko nie był perfumowany, byłby ideałem.


Żel z kolei uwielbiam bezkrytycznie. Ma wygodną pompkę i poręczną butelkę, mile dzidziusiowo pachnie, ładnie się pieni, nie przesusza delikatnej bobasowej skóry. Ideał.


Tyle, jeśli chodzi o moje listopadowe zużycia. Kolejne denko już w nowym roku! Nie mogę w to uwierzyć.

Buziaki,

Iga

6 komentarzy:

  1. Zapowiada się ciekawie , przydatne i z fajnym poczuciem humoru.

    Czekam na więcej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Będzie więcej i nie tylko o mazidłach :D

      Usuń
  2. Smalcystyczna głowa, hehe, ładne :). U mnie Seboradin Niger zadziałał super. Dzięki, że mi o nim przypomniałaś, bo mam właśnie ostatnio bardzo duży problem z przetłuszczaniem (myję włosy co półtora dnia), a on przedłużał świeżość fryzury bardzo wyraźnie.

    Ha, i jeszcze ta Anida... :D Odsiadka z jednym kremem to dla blogerki beauty najstraszniejsza kara ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To polecam mały skok w bok z Seboradinem koniecznie. A tymczasem ja właśnie, za Twoim poleceniem, sprawiłam sobie Pilomax Daily i pokochałam od pierwszego użycia. Dla mnie przebija nawet Seboradin, bo nie domywa skóry tak bezlitośnie i jest bardziej wybaczający, jeśli zdarzy mi się nie nakładać odżywki :) No i kosztował mnie 4.99 :D

      A Anidę puściłam kantem dla pierniczkowego kremu z Ziai :)

      Usuń
  3. Niestety muszę potwierdzić podejrzenia co do kremu ZIAJA... Mój własny osobisty 30+ z kwasem hialuronowym wywołał takie same efekty... Też długo szukałam przyczyny pogorszenia cery (a nie mam z nią na co dzień problemów). Dzięki wielkie za podpowiedź co to może być - pod odstawieniu kremu w ciągu kilku dni cera wróciła do normy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mogłam pomóc :) Gdybyś szukała niedrogiego zamiennika dla Ziajki, polecam spróbować z kremami Ava - to moja nowa miłość nagębna.

      Usuń

Copyright © 2016 pooderniczka , Blogger