00:30

KOSMETYCZNI ULUBIEŃCY LUTEGO



Kochane i kochani, witajcie po skandalicznie długiej przerwie!

Jeśli obserwujecie nas na Instagramie, na pewno wiecie, że tym razem mamy wymówkę naprawdę dużego kalibru. A konkretnie 3140 gramów wymówki. Nasze pooderniczkowe domowe przedszkole stopniowo się rozrasta i dlatego zamilkłyśmy na tak długi czas. Mamy masę dobrych chęci i zamiarów, by zagościć tu na stałe, ale doświadczenie pokazuje, że zanim odtrąbię wielki come back, wypadałoby zamieścić przynajmniej kilka wpisów, i to nie na przestrzeni pięciu miesięcy... Tak więc póki co tylko nieśmiele cieszę się chwilą, i oczywiście serdecznie zapraszam Was na podsumowanie lutowych kosmetycznych ulubieńców. Będzie kilka odkryć, kilka udanych powrotów i jeden świetny, choć mało zimowy zapach. A Wy trzymajcie kciuki, żeby misja odrodzenia się jak feniks z popiołów (czy może raczej jak kura domowa spod sterty pieluch) zakończyła się sukcesem.



Annabelle Minerals podkład kryjący Golden Fairest

W kategorii kolorówki zestawienie otwiera kryjący podkład mineralny polskiej marki Annabelle Minerals w odcieniu Golden Fairest. Nie jest to moje pierwsze zetknięcie z podkładami Annabelle, bo wcześniej testowałam już wersję matującą (jakoś się nie dogadałyśmy) i rozświetlającą (w moim odczuciu zbyt rozświetlającą, żeby aplikować produkt na całą twarz), ale dopiero wersja kryjąca okazała się strzałem w 10. Aplikowana flat topem daje mi średnie krycie, piękne wyrównanie kolorytu i naturalne, półmatowe wykończenie. Jeszcze niedawno narzekałam, że będąc mamą (wtedy jeszcze jedynaka!) brakuje mi czasu (jak WTEDY mogło mi brakować czasu na cokolwiek?) na pracochłonne rozprowadzanie sypkiego podkładu na twarzy, ale z flat topem praca idzie błyskawicznie, a dzięki mocno napigmentowanej formule produktu wystarczy dosłownie kilka ruchów pędzla, żeby uzyskać piękne, naturalne wykończenie.

 

Podkłady mineralne to dla mnie obecnie idealny wybór na co dzień: bezpieczne dla skóry, zawierające naturalne filtry przeciwsłoneczne, a dzięki swojej sypkiej formule także doskonałe zimową porą – w składzie tradycyjnych, płynnych podkładów w składzie zwykle wysoko stoi woda, której zawartość przy obecnych mrozach może mocno niekorzystnie wpływać na cerę, szczególnie wrażliwą czy naczynkową.


Claudia Schiffer dla Artdeco – poczwórne cienie do powiek nr 19

Poczwórny set cieni stworzony przez Artdeco we współpracy z Claudią Schiffer trafił do mnie po rozdaniu na instagramowym profilu Agaty z agatamanosa.pl. Kompozycja cieni obejmuje jeden mat w odcieniu zgaszonego, neutralnego brązu i trzy cienie błyszczące o różnych wykończeniach: dwie perły (waniliowy beż i ciepły, brąz ze złotymi drobinkami), a także ciemny mat w odcieniu gorzkiej czekolady z delikatnymi, złotymi drobinkami, które jednak na powiece są zupełnie niewidoczne. Do ideału moim zdaniem brakuje tej palecie jasnego, matowego cienia bazowego i chętnie zamieniłabym ciemną błyskotkę na jakiś miły, transferowy beżyk, ale darowanemu koniowi nie będę już zaglądać pod siodło. Tym bardziej, że poza tym cienie są naprawdę świetne: mięciutkie, dobrze napigmentowane, rozcierają się jak marzenie, nawet moją ręką trolla. A to już naprawdę o czymś świadczy.

 

Poza tym całość zamknięta jest w miłej dla oka, kompaktowej kasetce z lusterkiem. Dla mnie to na ten moment naprawdę ulubiona podręczna paletka. Z drugiej strony, w cenie regularnej kosztuje 149 zł, a za te pieniądze można mieć już paletkę Hudy lub Nabli, które zawierają już znacznie więcej kolorów, a tym samym dają więcej możliwości.





Elizabeth Arden White Tea


Jakiś czas temu rozpływałam się nad tym zapachem na naszym instagramie i podtrzymuję wszystko, co wtedy o nim napisałam. Słowem, które najlepiej opisuje ten zapach jest właśnie biel. Nie jest to jednak wcale woń herbaciana w tak oczywisty sposób, jak było w przypadku Green Tea. Zapach herbaty jest tu raczej subtelną drugoplanową sugestią (tymi wyrafinowanymi słowy usiłuję dać Wam do zrozumienia, że w ogóle jej nie czuję), na pierwszym planie rządzą natomiast lekko rozmydlone białe kwiaty. Taka rekomendacja nie brzmi może zachęcająco, ale całość daje cudowne, kojące wrażenie czystości i świeżości. Tak pachnie powietrze w słoneczny, śnieżny poranek. Po prostu musicie spróbować!


Lovely K*Lips Milky Brown

Kiedy pojawił się trend na brązy w makijażu ust, byłam, delikatnie mówiąc, sceptyczna. No bo co może być twarzowego w brązie? Na ustach??? Nie, no to nie ma prawa się udać – tak zakładałam. W obliczu tych założeń nie wiem, co mną kierowało, kiedy podczas Wielkiej Promocji w Rossmannie zrzuciłam do wózka matowe duo od Lovely w odcieniu Milky Brown. Ale to musiała być zdecydowanie ręka opatrzności. Lub Opatrzności. 

Oh. My. God.



Co to jest za kolor! Co to za formuła! Cudowny odcień mlecznej czekolady pasuje do absolutnie każdego makijażu. Do mocniejszego oka sprawdzi się jako nierzucający się w oczy nudziak. Dopełni no-make-up. Przy delikatnym makijażu oczu pięknie wychodzi na pierwszy plan. Cudo. A przy tym kryje już przy jednej cienkiej warstwie, nie przesusza ust, trzyma się ładnie, estetycznie i dyskretnie się zjada. Cudeńko. Po prostu musicie mieć ten kolor, bo za te pieniądze żal nie spróbować.

No mistrzowski swatch. Mistrzowski. Po prostu biegnijcie do Rossmanna i testujcie własnoustnie.

MincerPharm Oxygen Detox - naprawczy krem-maska na noc

Ten krem to moje kompletnie przypadkowe odkrycie. Mój dzieć jest obdarzony niezawodną intuicją i w każdym sklepie wybudza się z drzemki szybko jak chudy wyścigowy chart, więc zakupy robię zawsze na ostrym kole. Wpadłam do Rossmanna na błyskawiczne tour de alejki i strąciłam do wózka pierwszy krem, którego opakowanie twierdziło, że przeciwdziała efektowi zmęczonej i poszarzałej skóry (krem, nie opakowanie – przynajmniej mam nadzieję). A tu taka niespodzianka! Opatrzność musiała w tym znowu maczać palce, bo produkt jest naprawdę świetny. Można stosować go w formie kremu lub maski, i w obu wariacjach sprawdza się świetnie. Gęsty, treściwy, o konsystencji jogurtu greckiego, świetnie nawilża i odczuwalnie odżywia. Żadnej spektakularnej poprawy kolorytu nie odnotowałam, ale rano skóra jest jakby gęstsza, bardziej sprężysta, po prostu ładniejsza. Spróbujcie, jeśli szukacie naprawdę przyzwoitego, nocnego nawilżacza.


Make-up Academie Pearl Base Bielenda

Perłowa baza Bielendy już kiedyś pojawiła się na blogu, ale tym razem muszę, po prostu muszę wspomnieć o niej dlatego, że okazała się znakomitą bazą pod minerały! Na samym kremie podkłady mineralne lubiły mi się warzyć, rozwarstwiać i nie grzeszyły trwałością: wycierały się w okolicy nosa, zbierały w zmarszczkach. No nie było szału. Tymczasem niepozorna baza w perełkach nie tylko przedłuża trwałość makijażu, ale też sprawia, że po prostu wygląda lepiej. Jeśli z różnych powodów z minerałami Wam się dotąd nie układało, dajcie szansę perełkom. W najgorszym razie nie pomogą.



To tyle, jeśli chodzi o moich ulubieńców. Dajcie koniecznie znać jak u Was kosmetycznie minął luty, no i trzymajcie kciuki za nasz blogowy powrót!

Buziaki,
Iga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 pooderniczka , Blogger