Kochane i kochani,
witajcie po skandalicznie długiej przerwie!
Jeśli obserwujecie
nas na Instagramie, na pewno wiecie, że tym razem mamy wymówkę
naprawdę dużego kalibru. A konkretnie 3140 gramów wymówki. Nasze
pooderniczkowe domowe przedszkole stopniowo się rozrasta i dlatego
zamilkłyśmy na tak długi czas. Mamy masę dobrych chęci i
zamiarów, by zagościć tu na stałe, ale doświadczenie pokazuje,
że zanim odtrąbię wielki come back, wypadałoby zamieścić
przynajmniej kilka wpisów, i to nie na przestrzeni pięciu
miesięcy... Tak więc póki co tylko nieśmiele cieszę się chwilą,
i oczywiście serdecznie zapraszam Was na podsumowanie lutowych
kosmetycznych ulubieńców. Będzie kilka odkryć, kilka udanych
powrotów i jeden świetny, choć mało zimowy zapach. A Wy
trzymajcie kciuki, żeby misja odrodzenia się jak feniks z popiołów
(czy może raczej jak kura domowa spod sterty pieluch) zakończyła
się sukcesem.
Annabelle
Minerals podkład kryjący Golden Fairest
W kategorii kolorówki zestawienie otwiera kryjący podkład
mineralny polskiej marki Annabelle Minerals w odcieniu Golden
Fairest. Nie jest to moje pierwsze zetknięcie z podkładami
Annabelle, bo wcześniej testowałam już wersję matującą (jakoś
się nie dogadałyśmy) i rozświetlającą (w moim odczuciu zbyt
rozświetlającą, żeby aplikować produkt na całą twarz), ale
dopiero wersja kryjąca okazała się strzałem w 10. Aplikowana flat
topem daje mi średnie krycie, piękne wyrównanie kolorytu i
naturalne, półmatowe wykończenie. Jeszcze niedawno narzekałam, że
będąc mamą (wtedy jeszcze jedynaka!) brakuje mi czasu (jak WTEDY
mogło mi brakować czasu na cokolwiek?) na pracochłonne
rozprowadzanie sypkiego podkładu na twarzy, ale z flat topem praca
idzie błyskawicznie, a dzięki mocno napigmentowanej formule
produktu wystarczy dosłownie kilka ruchów pędzla, żeby uzyskać
piękne, naturalne wykończenie.
Podkłady mineralne to dla mnie obecnie idealny wybór na co dzień:
bezpieczne dla skóry, zawierające naturalne filtry
przeciwsłoneczne, a dzięki swojej sypkiej formule także doskonałe
zimową porą – w składzie tradycyjnych, płynnych podkładów w
składzie zwykle wysoko stoi woda, której zawartość przy obecnych
mrozach może mocno niekorzystnie wpływać na cerę, szczególnie
wrażliwą czy naczynkową.
Claudia Schiffer
dla Artdeco – poczwórne cienie do powiek nr 19
Poczwórny set cieni stworzony przez Artdeco we współpracy z
Claudią Schiffer trafił do mnie po rozdaniu na instagramowym
profilu Agaty z agatamanosa.pl. Kompozycja cieni obejmuje jeden mat w
odcieniu zgaszonego, neutralnego brązu i trzy cienie błyszczące o
różnych wykończeniach: dwie perły (waniliowy beż i ciepły, brąz
ze złotymi drobinkami), a także ciemny mat w odcieniu gorzkiej
czekolady z delikatnymi, złotymi drobinkami, które jednak na
powiece są zupełnie niewidoczne. Do ideału moim zdaniem brakuje
tej palecie jasnego, matowego cienia bazowego i chętnie zamieniłabym
ciemną błyskotkę na jakiś miły, transferowy beżyk, ale
darowanemu koniowi nie będę już zaglądać pod siodło. Tym
bardziej, że poza tym cienie są naprawdę świetne: mięciutkie,
dobrze napigmentowane, rozcierają się jak marzenie, nawet moją
ręką trolla. A to już naprawdę o czymś świadczy.
Poza tym całość zamknięta jest w miłej dla oka, kompaktowej
kasetce z lusterkiem. Dla mnie to na ten moment naprawdę ulubiona
podręczna paletka. Z drugiej strony, w cenie regularnej kosztuje 149
zł, a za te pieniądze można mieć już paletkę Hudy lub Nabli,
które zawierają już znacznie więcej kolorów, a tym samym dają
więcej możliwości.
Elizabeth Arden
White Tea
Jakiś czas temu rozpływałam się nad tym zapachem na naszym instagramie i podtrzymuję wszystko, co wtedy o nim napisałam. Słowem, które najlepiej opisuje ten zapach jest właśnie biel. Nie jest to jednak wcale woń herbaciana w tak oczywisty sposób, jak było w przypadku Green Tea. Zapach herbaty jest tu raczej subtelną drugoplanową sugestią (tymi wyrafinowanymi słowy usiłuję dać Wam do zrozumienia, że w ogóle jej nie czuję), na pierwszym planie rządzą natomiast lekko rozmydlone białe kwiaty. Taka rekomendacja nie brzmi może zachęcająco, ale całość daje cudowne, kojące wrażenie czystości i świeżości. Tak pachnie powietrze w słoneczny, śnieżny poranek. Po prostu musicie spróbować!
Lovely K*Lips
Milky Brown
Kiedy pojawił się trend na brązy w makijażu ust, byłam,
delikatnie mówiąc, sceptyczna. No bo co może być twarzowego w
brązie? Na ustach??? Nie, no to nie ma prawa się udać – tak
zakładałam. W obliczu tych założeń nie wiem, co mną kierowało,
kiedy podczas Wielkiej Promocji w Rossmannie zrzuciłam do wózka
matowe duo od Lovely w odcieniu Milky Brown. Ale to musiała być
zdecydowanie ręka opatrzności. Lub Opatrzności.
Oh. My. God.
Co to jest za kolor! Co to za formuła! Cudowny odcień mlecznej
czekolady pasuje do absolutnie każdego makijażu. Do mocniejszego
oka sprawdzi się jako nierzucający się w oczy nudziak. Dopełni
no-make-up. Przy delikatnym makijażu oczu pięknie wychodzi na
pierwszy plan. Cudo. A przy tym kryje już przy jednej cienkiej
warstwie, nie przesusza ust, trzyma się ładnie, estetycznie i
dyskretnie się zjada. Cudeńko. Po prostu musicie mieć ten kolor,
bo za te pieniądze żal nie spróbować.
No mistrzowski swatch. Mistrzowski. Po prostu biegnijcie do Rossmanna i testujcie własnoustnie. |
MincerPharm
Oxygen Detox - naprawczy krem-maska na noc
Ten krem to moje kompletnie przypadkowe odkrycie. Mój dzieć jest
obdarzony niezawodną intuicją i w każdym sklepie wybudza się z
drzemki szybko jak chudy wyścigowy chart, więc zakupy robię zawsze
na ostrym kole. Wpadłam do Rossmanna na błyskawiczne tour de alejki
i strąciłam do wózka pierwszy krem, którego opakowanie
twierdziło, że przeciwdziała efektowi zmęczonej i poszarzałej
skóry (krem, nie opakowanie – przynajmniej mam nadzieję). A tu
taka niespodzianka! Opatrzność musiała w tym znowu maczać palce,
bo produkt jest naprawdę świetny. Można stosować go w formie kremu
lub maski, i w obu wariacjach sprawdza się świetnie. Gęsty,
treściwy, o konsystencji jogurtu greckiego, świetnie nawilża i
odczuwalnie odżywia. Żadnej spektakularnej poprawy kolorytu nie
odnotowałam, ale rano skóra jest jakby gęstsza, bardziej
sprężysta, po prostu ładniejsza. Spróbujcie, jeśli szukacie
naprawdę przyzwoitego, nocnego nawilżacza.
Make-up Academie
Pearl Base Bielenda
Perłowa baza Bielendy już kiedyś pojawiła się na blogu, ale tym
razem muszę, po prostu muszę wspomnieć o niej dlatego, że okazała
się znakomitą bazą pod minerały! Na samym kremie podkłady
mineralne lubiły mi się warzyć, rozwarstwiać i nie grzeszyły
trwałością: wycierały się w okolicy nosa, zbierały w
zmarszczkach. No nie było szału. Tymczasem niepozorna baza w
perełkach nie tylko przedłuża trwałość makijażu, ale też
sprawia, że po prostu wygląda lepiej. Jeśli z różnych powodów z
minerałami Wam się dotąd nie układało, dajcie szansę perełkom.
W najgorszym razie nie pomogą.
To tyle, jeśli chodzi o moich ulubieńców. Dajcie koniecznie znać
jak u Was kosmetycznie minął luty, no i trzymajcie kciuki za nasz
blogowy powrót!
Buziaki,
Iga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz