11:47

CZAS NA OTULACZE - ULUBIONE ZAPACHY TEJ JESIENI



Kiedy – strach pomyśleć! – dziesięć lat temu zaczynałam swoją przygodę z Dorosłymi Perfumami (czyli nie tymi z Bravo Girl i pachnących stron w Twoim Stylu), na mojej toaletce królowały zapachy świeże, lekkie, dziewczęce. Cały rok mogłam spędzić skąpana w zapachu Light Blue Dolce&Gabbana czy L’eau d’Issey Issey’a Miyake. Z wiekiem mój nos skręcał powoli w kierunku zapachów bardziej nieoczywistych, wielowymiarowych, cięższych. Dojrzałam ja i zmieniły się też moje zapachowe upodobania. Nie zrozumcie mnie źle – latem nadal czuję się dobrze w niezobowiązujących świeżakach, które pozwalają przetrwać upał. Ale kiedy nadchodzi jesień, kiedy lekkie sukienki i odkryte ramiona zastępują ciepłe swetry, miękkie szale, otulające płaszcze – tego samego szukam w zapachach. Mają być dopełnieniem stylizacji: ciepłe, otulające, miękkie.

PIEPRZNE KWIATY

Pierwsze perfumy w mojej kolekcji to zapach zdecydowanie najlżejszy z całej mojej jesiennej artylerii. Si Lolita EDT to zapach, wypuszczony przez markę Lolita Lempicka i używam go wtedy, kiedy mam ochotę czymś pachnieć, ale nie chcę zwracać na siebie uwagi. Si mogłaby być w istocie kwiatowym, lekkim i kobiecym zapachem jakich wiele, gdyby nie dodatek różowego pieprzu, który wibruje w nosie i dodaje całej kompozycji charakteru. Pieprzna nuta jest dominująca na początku i może trochę wystraszyć, ale już po kilku minutach łagodnieje i ładnie układa się na skórze, od czasu do czasu tylko wysuwając się na pierwszy plan i przypominając o swojej obecności. Muszę dodać, że – chociaż jest to woda toaletowa – Si Lolita ma pierwszorzędną trwałość i wyczuwalna jest nawet po 8 godzinach. 


GDY ELF DORABIA W CUKIERNI

Lolita Lempicka, flagowy zapach francuskiej projektantki, to w mojej kolekcji zapach zdecydowanie najsłodszy. Nic dziwnego: w spisie nut znajdziemy między innymi wiśnię, pralinę, anyż, lukrecję czy wanilię. Olfaktoryczny spec ze mnie żaden, więc nie będę nawet ośmieszać się próbą rozbijania kompozycji na części pierwsze i analizowania jej biochemii, powiedzieć mogę tylko tyle: dla mnie to zapach magiczny. Od samego początku słodki, wręcz upajający, na skórze jest jednak zmienny i kapryśny. 



Raz pachnie leśnym poszyciem (to chyba sprawka fiołka w spisie nut) i wtedy wydaje się zapachem skrojonym na miarę tajemniczych driad i nimf; a za chwilę eksploduje na skórze oszałamiającym zapachem… wiśni w czekoladzie. Zapach to niezwykły, bo pełen sprzeczności – jest w nim i żywiczny zapach lasu, i smakowity wręcz aromat wiśni. Trwałość ma przy tym wręcz zabójczą – jeszcze następnego dnia czuję we włosach jego słodkie molekuły. Sprawdźcie go koniecznie, bo trudno przejść obok niego obojętnie. Podobnie zresztą, jak obok flakonu - czy nie jest cudowny?

LENIWE CIEPŁO

Ostatni już zapach w mojej kolekcji to Nuit z… Zary. Nigdy nie przemierzałam odzieżowych sieciówek w poszukiwaniu zapachów, tak jak nie kupowałam nigdy zapachów sygnowanych przez gwiazdy. Jakoś chyba miałam z tyłu głowy zakodowane przekonanie, że nie da się jednocześnie szyć płaszczy i składać sensownych zapachów. Błąd, błąd, błąd. Zapach Zara Nuit wywąchałam pewnej jesieni na Justynie i przepadłam. Jest słodki, ale nie ma nic wspólnego ze słodyczą spożywczą, kojarzy mi się raczej z… apteką. Myślę, że to sprawka migdała, który widnieje w spisie nut i tu ujawnia swoją nieoczywistą, słodko-gorzką naturę. To zapach, o którym trudno zapomnieć – chropawy i lekko drapieżny, bardzo sensualny, nie w wulgarny, nachalny sposób, lecz jakby leniwy i nonszalancki. Gdyby ten zapach był zwierzęciem, byłby tygrysem.
A! Mówi się, że każdy zapach Zary to kopia wysokopółkowych perfum i w tym przynajmniej wypadku jest to prawda - niemal identycznie pachnie Hypnotic Poison Diora.

W FAZIE TESTÓW: OBCA I SŁOŃ

Królujące ostatnio mgliste, wilgotne i zimne poranki to wymarzony czas na testowanie nowych otulających zapachów. U mnie w tej roli występują wcale nie nowe perfumy-legendy: klasyczny Alien od Thierry’ego Muglera i Jungle, za sprawą charakterystycznej nakrętki znany głównie jako Elephant od Kenzo. Na mojej toaletce obecne są chwilowo jedynie w formie odlewek, ale niewykluczone, że wkrótce powiększą moją kolekcję już w postaci pełnowymiarowych flakonów. Oba to flagowe killery dla wielbicieli mocnych, słodkich zapachów, oba mają kilometrowy „ogon”, niezwykłą trwałość i siłę rażenia, ale na tym podobieństwa się kończą. Alien to kompozycja, która na skórze rozkwita tysiącem niuansów, wibruje i drga. To rozkoszny, odurzający zapach rajskiego ogrodu – tak musi pachnieć Eden: drzewnie, balsamicznie, kwiatowo... Chociaż nie ma jej w spisie nut, ja w tym zapachu czuję wanilię i to piękniejszą niż kiedykolwiek. 
Zdjęcie pochodzi z serwisu www.fragrantica.pl

Słoń z kolei to perfumy o tak potężnej sile, że kiedy użyłam ich w perfumerii na blotterze, w całym pokoju zapach był wyczuwalny przez dwa dni (!). To zapach, w którego przypadku mniej znaczy więcej. Użyty w nadmiarze, Słoń może zadusić i zdeptać swojego nosiciela, użyty w skąpej ilości otula rozgrzewającą wonią przypraw. Tak w moich wyobrażeniach pachnie egzotyczne targowisko: przyprawami, kwiatami, drzewem sandałowym, a wszystko to uprażone jest promieniami podzwrotnikowego słońca. W takie otoczenie przenosi mnie Słoń i dlatego wydaje mi się wymarzonym towarzyszem na zimowe pluchy, kiedy w butach chlupie woda, a za kołnierz kapie deszcz.
Zdjęcie pochodzi z serwisu www.fragrantica.pl

Miało być treściwie, a wyszedł mi elaborat – ale mam nadzieję, że mi wybaczycie. W końcu to mój pierwszy post :) 

Czy Wy też macie ulubione zapachy na jesień? A może cały rok jesteście wierni jednym perfumom? Czy Wasze zapachowe kolekcje liczą kilka sztuk, czy kupujecie perfumy dopiero, kiedy flakonik jest pusty? Dajcie znać!


Buziaki, 
Iga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 pooderniczka , Blogger