Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Makijaż. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Makijaż. Pokaż wszystkie posty

00:30

KOSMETYCZNI ULUBIEŃCY LUTEGO

KOSMETYCZNI ULUBIEŃCY LUTEGO


Kochane i kochani, witajcie po skandalicznie długiej przerwie!

Jeśli obserwujecie nas na Instagramie, na pewno wiecie, że tym razem mamy wymówkę naprawdę dużego kalibru. A konkretnie 3140 gramów wymówki. Nasze pooderniczkowe domowe przedszkole stopniowo się rozrasta i dlatego zamilkłyśmy na tak długi czas. Mamy masę dobrych chęci i zamiarów, by zagościć tu na stałe, ale doświadczenie pokazuje, że zanim odtrąbię wielki come back, wypadałoby zamieścić przynajmniej kilka wpisów, i to nie na przestrzeni pięciu miesięcy... Tak więc póki co tylko nieśmiele cieszę się chwilą, i oczywiście serdecznie zapraszam Was na podsumowanie lutowych kosmetycznych ulubieńców. Będzie kilka odkryć, kilka udanych powrotów i jeden świetny, choć mało zimowy zapach. A Wy trzymajcie kciuki, żeby misja odrodzenia się jak feniks z popiołów (czy może raczej jak kura domowa spod sterty pieluch) zakończyła się sukcesem.



Annabelle Minerals podkład kryjący Golden Fairest

W kategorii kolorówki zestawienie otwiera kryjący podkład mineralny polskiej marki Annabelle Minerals w odcieniu Golden Fairest. Nie jest to moje pierwsze zetknięcie z podkładami Annabelle, bo wcześniej testowałam już wersję matującą (jakoś się nie dogadałyśmy) i rozświetlającą (w moim odczuciu zbyt rozświetlającą, żeby aplikować produkt na całą twarz), ale dopiero wersja kryjąca okazała się strzałem w 10. Aplikowana flat topem daje mi średnie krycie, piękne wyrównanie kolorytu i naturalne, półmatowe wykończenie. Jeszcze niedawno narzekałam, że będąc mamą (wtedy jeszcze jedynaka!) brakuje mi czasu (jak WTEDY mogło mi brakować czasu na cokolwiek?) na pracochłonne rozprowadzanie sypkiego podkładu na twarzy, ale z flat topem praca idzie błyskawicznie, a dzięki mocno napigmentowanej formule produktu wystarczy dosłownie kilka ruchów pędzla, żeby uzyskać piękne, naturalne wykończenie.

 

Podkłady mineralne to dla mnie obecnie idealny wybór na co dzień: bezpieczne dla skóry, zawierające naturalne filtry przeciwsłoneczne, a dzięki swojej sypkiej formule także doskonałe zimową porą – w składzie tradycyjnych, płynnych podkładów w składzie zwykle wysoko stoi woda, której zawartość przy obecnych mrozach może mocno niekorzystnie wpływać na cerę, szczególnie wrażliwą czy naczynkową.


Claudia Schiffer dla Artdeco – poczwórne cienie do powiek nr 19

Poczwórny set cieni stworzony przez Artdeco we współpracy z Claudią Schiffer trafił do mnie po rozdaniu na instagramowym profilu Agaty z agatamanosa.pl. Kompozycja cieni obejmuje jeden mat w odcieniu zgaszonego, neutralnego brązu i trzy cienie błyszczące o różnych wykończeniach: dwie perły (waniliowy beż i ciepły, brąz ze złotymi drobinkami), a także ciemny mat w odcieniu gorzkiej czekolady z delikatnymi, złotymi drobinkami, które jednak na powiece są zupełnie niewidoczne. Do ideału moim zdaniem brakuje tej palecie jasnego, matowego cienia bazowego i chętnie zamieniłabym ciemną błyskotkę na jakiś miły, transferowy beżyk, ale darowanemu koniowi nie będę już zaglądać pod siodło. Tym bardziej, że poza tym cienie są naprawdę świetne: mięciutkie, dobrze napigmentowane, rozcierają się jak marzenie, nawet moją ręką trolla. A to już naprawdę o czymś świadczy.

 

Poza tym całość zamknięta jest w miłej dla oka, kompaktowej kasetce z lusterkiem. Dla mnie to na ten moment naprawdę ulubiona podręczna paletka. Z drugiej strony, w cenie regularnej kosztuje 149 zł, a za te pieniądze można mieć już paletkę Hudy lub Nabli, które zawierają już znacznie więcej kolorów, a tym samym dają więcej możliwości.





Elizabeth Arden White Tea


Jakiś czas temu rozpływałam się nad tym zapachem na naszym instagramie i podtrzymuję wszystko, co wtedy o nim napisałam. Słowem, które najlepiej opisuje ten zapach jest właśnie biel. Nie jest to jednak wcale woń herbaciana w tak oczywisty sposób, jak było w przypadku Green Tea. Zapach herbaty jest tu raczej subtelną drugoplanową sugestią (tymi wyrafinowanymi słowy usiłuję dać Wam do zrozumienia, że w ogóle jej nie czuję), na pierwszym planie rządzą natomiast lekko rozmydlone białe kwiaty. Taka rekomendacja nie brzmi może zachęcająco, ale całość daje cudowne, kojące wrażenie czystości i świeżości. Tak pachnie powietrze w słoneczny, śnieżny poranek. Po prostu musicie spróbować!


Lovely K*Lips Milky Brown

Kiedy pojawił się trend na brązy w makijażu ust, byłam, delikatnie mówiąc, sceptyczna. No bo co może być twarzowego w brązie? Na ustach??? Nie, no to nie ma prawa się udać – tak zakładałam. W obliczu tych założeń nie wiem, co mną kierowało, kiedy podczas Wielkiej Promocji w Rossmannie zrzuciłam do wózka matowe duo od Lovely w odcieniu Milky Brown. Ale to musiała być zdecydowanie ręka opatrzności. Lub Opatrzności. 

Oh. My. God.



Co to jest za kolor! Co to za formuła! Cudowny odcień mlecznej czekolady pasuje do absolutnie każdego makijażu. Do mocniejszego oka sprawdzi się jako nierzucający się w oczy nudziak. Dopełni no-make-up. Przy delikatnym makijażu oczu pięknie wychodzi na pierwszy plan. Cudo. A przy tym kryje już przy jednej cienkiej warstwie, nie przesusza ust, trzyma się ładnie, estetycznie i dyskretnie się zjada. Cudeńko. Po prostu musicie mieć ten kolor, bo za te pieniądze żal nie spróbować.

No mistrzowski swatch. Mistrzowski. Po prostu biegnijcie do Rossmanna i testujcie własnoustnie.

MincerPharm Oxygen Detox - naprawczy krem-maska na noc

Ten krem to moje kompletnie przypadkowe odkrycie. Mój dzieć jest obdarzony niezawodną intuicją i w każdym sklepie wybudza się z drzemki szybko jak chudy wyścigowy chart, więc zakupy robię zawsze na ostrym kole. Wpadłam do Rossmanna na błyskawiczne tour de alejki i strąciłam do wózka pierwszy krem, którego opakowanie twierdziło, że przeciwdziała efektowi zmęczonej i poszarzałej skóry (krem, nie opakowanie – przynajmniej mam nadzieję). A tu taka niespodzianka! Opatrzność musiała w tym znowu maczać palce, bo produkt jest naprawdę świetny. Można stosować go w formie kremu lub maski, i w obu wariacjach sprawdza się świetnie. Gęsty, treściwy, o konsystencji jogurtu greckiego, świetnie nawilża i odczuwalnie odżywia. Żadnej spektakularnej poprawy kolorytu nie odnotowałam, ale rano skóra jest jakby gęstsza, bardziej sprężysta, po prostu ładniejsza. Spróbujcie, jeśli szukacie naprawdę przyzwoitego, nocnego nawilżacza.


Make-up Academie Pearl Base Bielenda

Perłowa baza Bielendy już kiedyś pojawiła się na blogu, ale tym razem muszę, po prostu muszę wspomnieć o niej dlatego, że okazała się znakomitą bazą pod minerały! Na samym kremie podkłady mineralne lubiły mi się warzyć, rozwarstwiać i nie grzeszyły trwałością: wycierały się w okolicy nosa, zbierały w zmarszczkach. No nie było szału. Tymczasem niepozorna baza w perełkach nie tylko przedłuża trwałość makijażu, ale też sprawia, że po prostu wygląda lepiej. Jeśli z różnych powodów z minerałami Wam się dotąd nie układało, dajcie szansę perełkom. W najgorszym razie nie pomogą.



To tyle, jeśli chodzi o moich ulubieńców. Dajcie koniecznie znać jak u Was kosmetycznie minął luty, no i trzymajcie kciuki za nasz blogowy powrót!

Buziaki,
Iga

08:00

SPRZYMIERZENIEC BLADYCH TWARZY – BIODERMA PHOTODERM NUDE TOUCH

SPRZYMIERZENIEC BLADYCH TWARZY – BIODERMA PHOTODERM NUDE TOUCH



Zgodnie z obietnicą, wpadam dziś z krótką recenzją dość niezwykłego produktu do… no właśnie, do makijażu? Do pielęgnacji? Przeciwsłonecznego? Gdyby Bioderma Photoderm Nude Touch SPF 50+ przefrunęła nad miastem, kosmetykoholicy, zadzierając głowy, wołaliby: czy to podkład? Czy krem z filtrem? Czy preparat przeciwtrądzikowy?

A Bioderma jest w istocie wszystkim po trochu. Tak opisuje ją producent:

Kombinacja filtrów mineralnych UVA/UVB oraz patentu Cellular Bioprotection™ chroni skórę przed promieniowaniem UV natychmiastowo i na długi czas. Patent Cellular Bioprotection™ chroni biologiczne struktury i stymuluje naturalne mechanizmy obronne skóry, przeciwdziała starzeniu się skóry.

Dodatkowo Bioderma obiecuje:

Ochrona przeciwsłoneczna:
  • Bardzo wysoka fotoprotekcja mineralna UVA/UVB dzięki patentowi Cellular Bioprotection
  • SPF 50+ (metoda in vivo)/ UVA 25 (metoda in vivo)
Perfekcyjna skóra:
  • Kontrola błyszczenia oraz naturalny efekt NUDE przez 8 godzin
  • Skóra uzyskuje naturalny wygląd już w 30 sekund
  • Wyrównuje koloryt skóry i wydobywa jej naturalny blask
  • Redukcja niedoskonałości w 21 dni
  • Wodoodporny
Rezultaty:
  • Skóra jest natychmiastowo chroniona, uzyskuje perfekcyjny, naturalny wygląd. Z każdym dniem niedoskonałości są coraz mniej widoczne
  • Bardzo lekka, aksamitna konsystencja, pudrowe, matowe wykończenie zapewnia skórze perfekcyjny wygląd.


Nowy podkładokrem od Biodermy ma być więc produktem, który jednocześnie pielęgnuje cerę mieszaną, przeciwdziałając niedoskonałościom, chroni ją przed szkodliwym promieniowaniem, a także ujednolica koloryt cery, zapewniając matowe wykończenie. Całkiem sporo tych obietnic, prawda? A jak jest w rzeczywistości? Otóż, naprawdę nieźle.


Nałożony na skórę produkt początkowo nie robi najlepszego wrażenia. Bardzo lejący, o lekko tłustawej, jakby śliskiej konsystencji, wydaje się zupełnie nieodpowiedni dla tłustej, mieszanej czy trądzikowej cery. A jednak już po chwili ładnie wtapia się w skórę i łączy z jej fakturą, dając naturalne wykończenie i wyrównanie kolorytu. Ja nakładam go na testowany obecnie, lekki krem od Nivea i ten duet sprawdza się u mnie świetnie. Nie ma wprawdzie krycia tradycyjnego podkładu, ale też nie taka jest jego rola: ma stanowić bazę do makijażu no-make-up, wyglądać jak naturalna, zdrowa skóra. Do przykrycia większych przebarwień czy zaczerwienień będzie więc potrzebny korektor, ale nie uważam tego za wadę.

Od lewej: Teinte Claire, Teinte Naturelle.
Pozostawiony na skórze bez przypudrowania produkt Biodermy ma dość nietypowe wykończenie. Twarz nie sprawia wrażenia tłustej, ale jakby wilgotnej, może nawet lekko spoconej? Nie jest to z pewnością zdrowy efekt glow, o jakim marzymy i z tą obietnicą uzyskania perfekcyjnego wyglądu skóry w 30 sekund producent mocno się przeliczył. Do pełnego zmatowienia produkt potrzebuje około godziny: dla mnie to za długo i zwykle po prostu kilka minut po aplikacji przypudrowuję twarz pudrem ryżowym z Lovely. O właściwościach matujących Biodermy dobrze jednak świadczy to, jak długo ten mat utrzymuje się na mojej cerze: zwykle około 6-7 godzin. W przypadku Healthy Mix ponowne przypudrowanie jest konieczne już po 4 godzinach.

Na zdjęciu Bioderma Photoderm Nude Touch w odcieniu Teinte Claire, na policzkach kremowy róż Maybelline, całość utrwalona pudrem ryżowym Lovely. Mina smutna, bo poniedziałek.
Podkład Biodermy stworzony jest na bazie pigmentów mineralnych i dostępny w trzech odcieniach. Ja do przetestowania otrzymałam dwa jaśniejsze: najjaśniejszy w gamie, mocno żółty Teinte Naturelle oraz lekko opalony (i obdarzony dość mylącą nazwą) Teinte Claire. Na początku sezonu, w okolicach kwietnia odpowiedni był dla mnie odcień najjaśniejszy, dziś, kiedy resztę ciała mam lekko opaloną, wybieram Teinte Claire. Oba ładnie wtapiają się w moją skórę bez plam i odcięć, musicie jednak pamiętać, że mam ultraciepłą karnację: Królewny Śnieżki mogą więc mieć problem ze znalezieniem odpowiedniego odcienia. Można wprawdzie spróbować mieszania produktu z innym podkładem, ale to na pewno zmniejszy jego przeciwsłoneczną moc.

Od lewej: Bioderma Teinte Claire, Bioderma Teinte Naturelle, Healthy Mix 51 Vanille. Kiedy ja się tak opaliłam?
Do przeciwsłonecznej mocy filtrów od Biodermy mam właściwie pełne zaufanie. Inaczej wygląda kwestia redukcji niedoskonałości: tu nie zauważyłam szczególnej poprawy, a stosuję Nude Touch już od kilku miesięcy. Nie zaliczam tego jednak na minus, bo moja cera, z różnych względów, ma teraz własne i bardzo radykalne podejście do wielu aspektów pielęgnacji. Warto jednak pamiętać, że obecność tak filtrów mineralnych, jak i kwasu salicylowego ma wpływ na charakterystyczną formułę podkładu. Jest bardzo płynny i ma tendencję do rozwarstwiania się. Przed każdym użyciem trzeba więc dobrze wymieszać produkt, by konsystencja stała się jednolita, a filtry rozprowadziły się równomiernie w produkcie. Płynna, wodnista niemal formuła to pewna uciążliwość przy aplikacji: ja nalewam produkt w zagłębienie dłoni i stamtąd nabieram go palcami i przenoszę na skórę. Odradzałabym nakładanie go gąbką lub pędzlem, bo błyskawicznie wessą płyn i tyle będzie z malowania J Ja zwykle poprzestaję na rozprowadzeniu produktu palcami, ale czasem na koniec dodatkowo delikatnie wstemplowuję go gąbeczką, by uzyskać lepsze stopienie się ze skórą.

Ponownie, od lewej Bioderma, po prawej Bourjois. Nadal nie wierzę, że mogłam być tak blada.
Bioderma Photoderm Nude Touch 50+ ma być rozwiązaniem dla osób, które nie chcą rezygnować z makijażu w czasie plażowania i to uważam za niezupełnie trafiony pomysł. Po kilku godzinach od aplikacji, a także po zmoczeniu lub wytarciu twarzy wymagana jest ponowna aplikacja, a nie sądzę, żeby ktokolwiek miał ochotę nakładać sobie na twarz kolejne i kolejne warstwy kolorowego produktu. Można oczywiście zmyć twarz i zaaplikować produkt od nowa, ale czy jest sens taszczyć na plażę środki do demakijażu? To zostawiam Waszej decyzji. Ja Biodermy na plażę raczej ze sobą nie zabiorę, ale na pewno spędzę z nią całe lato w mieście. To naprawdę dobry produkt dla osób, które nie mogą lub nie chcą rezygnować latem ani z makijażu, ani z wysokiej ochrony przeciwsłonecznej. Tu mamy jedno i drugie w jednym produkcie. Czego chcieć więcej? No, może tylko nieco niższej ceny. W aptekach internetowych i stacjonarnych cena Nude Touch waha się od około 50 do 70 zł.


A jak jest u Was? Korzystacie z kremów z filtrami? Czy taki produkt ma szansę się u Was sprawdzić? Piszcie J

Buziaki,
Iga

03:19

MISTRZOWIE (INTENSYWNEGO) PORANKA

MISTRZOWIE (INTENSYWNEGO) PORANKA

Instagramowo i blogowo sporo się ostatnio uskarżałam na brak czasu. W domu i w zagrodzie (czyt. w pracy) działo się u mnie ostatnimi czasy dużo, dużo za szybko i zdecydowanie zbyt nerwowo. Od popadnięcia w obłęd ratowały mnie w tym okresie hurtowe ilości kawy, czekolady i truskawek, a także mój ślubny, który mężnie i podniesioną głową znosił moje stany maniakalno-depresyjne.

Wyścig z czasem najbardziej kuriozalne rozmiary przyjmował o poranku, kiedy miotałam się jak oszalała między Młodym, który odmawiał siedzenia na nocniku w samotności i zawsze domagał się przynajmniej jednoosobowej publiczności; szafą, która wyglądała, jakby w nocy nastąpiła w niej seria mikrodetonacji, które nieskazitelny ład zmieniły w krajobraz po bitwie; oraz toaletką, przy której z doskoku usiłowałam dokonać ablucji niezbędnych do uzdatnienia mojej twarzy. W tych dramatycznych okolicznościach doceniłam posiadanie żelaznej rezerwy makijażowej, która pozwalała mi w ciągu kilku minut zmienić oblicze zmęczonego pogonią za mózgami zombie w twarz może nie piękną, ale nadającą się do wystawienia na widok publiczny. I o tym właśnie (o rezerwie makijażowej, nie o głodnych zombie) będzie dzisiejszy post.


W roli podkładu występowały u mnie ostatnio (naprzemiennie bądź w duecie) dwa produkty. Photoderm Nude Touch SPF 50+ od Biodermy długo dawał radę solo, ale teraz, kiedy moja cera zmieniła odcień z księżycowo bladej na woskową, jest już dla mnie zbyt jasny. Ma więc szansę sprawdzić się jako opcja podstawowa dla wszystkich bladzioszków. Niebawem spodziewajcie się pełnej jego recenzji, a tymczasem niech wystarczy Wam ta powierzchowna rekomendacja: Bioderma wymiata. Pielęgnuje, zastyga do satynowego matu, trzyma się bez strat cały dzień, ujednolica koloryt i w dodatku chroni przed szkodliwym promieniowaniem. Miodzio.


Z kolei Beauty Balm od Golden Rose to najbliższy ideałowi drogeryjny krem prawie-jak-BB, jaki znam. Ok, znam niewiele. Ale nie zmienia to faktu, że mazidło GR naprawdę warte jest bliższej znajomości. Ma przyjemną, gęstą i treściwą konsystencję, daje komfortowe uczucie na skórze i zawiera nawet filtr SPF 25. Jedyne moje zastrzeżenie dotyczy kolorów, które sprawiają wrażenie, jakby odcienie tworzył, kręcąc ruletką, pijany marynarz. Najjaśniejszy odcień jest owszem, jasny, ale wpadający w prosięcy róż, a kolejny na liście, posiadany przeze mnie numer 02 FAIR, wyciśnięty z tubki ma kolor oranżowej fugi do terakoty. Tak przerażająco prezentuje się przynajmniej do momentu roztarcia na skórze, kiedy okazuje się, że oranżowa fuga ładnie potrafi wtopić się w lekko muśniętą słońcem cerę, dając efekt wypoczętej i promiennej buzi. Cuda i dziwy, proszę państwa.


W świecie udręczonych zombie bez korektora ani rusz i u mnie w tej roli występuje Liquid Camouflage od Catrice. Dobijający denka odcień 01 ładnie kamufluje zasinienia i drobne zaczerwienienia, i chociaż pełnego krycia moich sińców podocznych nie jestem w stanie nim osiągnąć, to nadal lubię naturalny i lekko rozświetlający efekt, jaki daje.


Kiedy decyduję się na pełny makijaż, bez różu nie mogę się obejść i w tej roli nadal święci triumfy Esctasy Blusher od Wibo. Uwielbiam to pełne blasku wykończenie i dziś nie wyobrażam sobie mojej kosmetyczki bez niego. Puchatym, dużym pędzlem do pudru nakłada się bajecznie, jednym ruchem zapewniając naturalną chmurkę koloru. Mogłabym tym pędzlem głaskać się godzinami, ale przecież nocnik sam się nie opróżni.


Blasku nigdy za wiele, szczególnie gdy jest się usiłującym wyglądać jak normalny człowiek zombie, więc rozświetlacza też nie może zabraknąć w mojej żelaznej rezerwie. W tej roli od kilku miesięcy występuje bajeczny Highliter Stick od Golden Rose w odcieniu Bright Gold. Ach i och. Co to jest za rozświetlacz! Ma kremową konsystencję, dzięki której sunie gładko po skórze, ma piękny, ciepły kolor bez irytujących drobinek, ma krycie, które można stopniować od dyskretnego i naturalnego glow po wieczorowy efekt vavavoom. Ja po prostu nabieram go na palec i delikatnie wklepuję w nieprzypudrowaną skórę na szczytach kości jarzmowych, a potem przez cały dzień udaję, że tak, taka jestem właśnie wypoczęta i olśniewająca. Geny, geny panie!


Czy już wspominałam, że blasku nigdy nie jest zbyt wiele? U mnie ta zasada działa cały rok, ale latem – to już absolutnie obowiązkowo. Ale jak tu błyszczeć, kiedy wstrząsana eksplozjami szafa wypluwa z siebie kłębowisko ubrań, a pierworodny wyciem domaga się, żeby mu śpiewać o czarnym bajaje? Ano, jest na to sposób: złoty eyeliner! Mój to Style Liner Metallic od Golden Rose i w zasadzie nie wiem, czy jest w tym odcieniu nadal dostępny, ale sprawdzi się każdy złoty liner, a nawet rozcieńczony Duraline połyskliwy cień do powiek. W trzydzieści sekund wyczarowuję nim przyciągający wzrok, efektowny makijaż oka, który błyskawicznie odświeża spojrzenie i (dosłownie) dodaje mu blasku. Mission accomplished!


 Okej, okej, przyznaję: ściemniałam, że lubię dzienny efekt przyciemnionych i ładnie rozczesanych rzęs, bo już nie pamiętałam, jaką moc ma dobry tusz do rzęs. So Couture So Black od L’Oreal jest więcej niż dobry. To magiczna różdżka, która zmienia moje długie, ale zdecydowanie nie spektakularne rzęsy w wywinięte do nieba, gęste i smoliście czarne firany. Kocham i żałuję, że podczas Wielkiej Promocji zaopatrzyłam się tylko w jedną sztukę.




Na koniec moich Siedmiu Minut Rozpusty obowiązkowo podkreślam usta, ale ponieważ cały makijaż (wyłączając złotą kreskę) udaje, jakoby go w ogóle nie było, tu również wybieram kolor z serii my-lips-but-better. W tej roli ostatnimi czasy sprawdza mi się chwycona w zasadzie na doczepkę matowa pomadka w płynie K*Lips od Lovely. Moja ma odcień Pink Poison i całkiem sprawnie podszywa się pod mój naturalny kolor warg: to zgaszony róż w odcieniu schlebiającym większości karnacji. Polecam do testów, ale dołączoną konturówkę możecie od razu wywalić: do niczego się nie przydaje, a w dodatku jest mniej trwała niż pomadka.


I to tyle, jeśli chodzi o moich mistrzów siedmiominutowego makijażu! Znacie? Lubicie? A może macie swoje sprawdzone wybory, gdy czasu jest niewiele, a pełny makijaż konieczny? Zostawcie komentarz J
  
Buziaki,

Iga

05:24

FESTIWAL KOLORÓW, CZYLI -55% NA MAKIJAŻ W ROSSMANNIE

FESTIWAL KOLORÓW, CZYLI -55% NA MAKIJAŻ W ROSSMANNIE
Festiwal Kolorów w Rossmannie coraz bliżej :)
Jak zapewne już wiecie, od 20 do 28 kwietnia czeka nas coroczna Wielka Kolorówkowa Promocja w Rossmannie, czyli czas, który od zarania dziejów spędza sen z oczu mężów i sprawia, że w niemej rozpaczy rwą włosy z głowy i drżą ze strachu wobec wizji żon opętanych zakupowym amokiem, trwoniących grube miliony w okolicznych drogeriach, gdy oni sami zmuszeni są do kolejnej wypłaty zlizywać kurz z szafek i popijać go wodą z kałuży.


Tak, drodzy panowie! Dzień zagłady jest bliski, więc rezerwujcie stoliki w maminych kuchniach, bo w najbliższym czasie w domowym menu królować będą tusze (bynajmniej nie wołowe), podkłady i szminki.

Tak, drogie panie! Dzień triumfu jest bliski, więc wybaczcie – minimalizm minimalizmem, ale kiedy przychodzi Wielka Kolorówkowa Promocja w Rossmannie, każda z nas ma obowiązek zaopatrzyć się przynajmniej w jeden zbędny makijażowy artefakt. To taka niepisana zasada.


Zupełnie serio, zachęcam Was gorąco do skorzystania z rossmannowskiej promocji (wcale nie dlatego, że Rossmann mi płaci, bo nie płaci), tym bardziej, że Rossmann właśnie uruchomił przyjazną zakupoholikom aplikację na smartfony. Pobierając aplikację ROSSMANN PL nie tylko otrzymujecie regularnie spersonalizowaną ofertę promocyjną, ale też wspieracie lokalną organizację dobroczynną. Plusem jest też fakt, że możecie w aplikacji podać również numer karty Rossnę i w ten sposób mieć ją zawsze przy sobie. Dla mnie to ogromne ułatwienie, bo o ile bardzo rzadko mam ze sobą wszystkie Warte Noszenia Karty Lojalnościowe, to z telefonem praktycznie się nie rozstaję. No i, last but not least: w trakcie Wielkiej Kolorówkowej Promocji Wasz rabat zwiększa się do -55% na wszystkie kosmetyki do makijażu, przy jednoczesnym zakupie minimum trzech różnych produktów. Dla mnie gra jest warta świeczki (wcale nie dlatego, że Rossmann mi płaci, bo nie płaci).

W tym roku reguły gry trochę się zmieniają: Rossmann odchodzi od dzielenia włosa na czworo i w ciągu 9 dni promocja obejmuje wszystkie produkty do makijażu. W związku z tym warto wybrać się na łowy w pierwszych dniach promocji, zanim półki zostaną przetrzebione przez złaknioną kolorówki tłuszczę i zostanie Wam jedynie nagroda pocieszenia w postaci zwietrzałego tuszu i podkładu w odcieniu dobrze wysmażonego steku z cebulką.

Po tym przydługim wstępie (owacje dla ocalałych!) zapraszam Was na krótki (w tle rozlega się złowieszczy rechocik) przegląd moich kolorówkowych rekomendacji. Dla ułatwienia podzieliłam je na kilka kategorii: PAZNOKCIE, OCZY, USTA i TWARZ.


PAZNOKCIE

Sally Hansen, Insta-Dri
W przyspieszacz wysuszania od Sally Hansen zaopatruję się podczas promocji od dobrych paru lat. Może w dobie lakierów hybrydowych to trochę relikt przeszłości, ale wspominałam już Wam, że hybrydy mi nie służą, a ten produkt to dla każdej miłośniczki zadbanych dłoni absolutny must-have. Wysusza lakier dosłownie w sekundy, nie robi odgniotów, nie bąbluje lakieru, nadaje piękny połysk. Dodatkowo coś chyba zmieniło się w składzie, bo nie staje się żelkiem tak szybko, jak kiedyś.
Cena w promocji: 9,90 zł


Sally Hansen, Instant Cuticle Remover
Błyskawiczny poskramiacz skórek to kolejny mój ulubieniec od Sally Hansen. Ciągle męczę jeszcze pierwszą jego butelkę, a mam ją od dobrego roku! Jeśli jednak jeszcze go nie znacie, dajcie mu szansę: w ciągu minuty rozprawia się z narastającymi skórkami sprawnie i bez rozlewu krwi.
Cena w promocji: 11,25 zł




Wibo, 1 Coat Manicure
Już ostatnio sygnalizowałam Wam, że lubię lakiery Wibo. Najbardziej przypadły mi do gustu te z linii 1 Coat, bo rzeczywiście już jedna warstwa lakieru pozwala uzyskać pełne krycie bez smug. Polecam Waszej uwadze, a sobie samej zalecam lakierową wstrzemięźliwość.
Cena w promocji: 2,97 zł




OCZY

Bourjois, Twist Up The Volume
Maskara Z Dziwną Szczoteczką Bourjois to na dziś mój bezwzględny ulubieniec wszechczasów. W normalnej cenie wydaje mi się zbyt droga, ale w promocji zawsze wrzucam do koszyka jeden egzemplarz na czarną godzinę. Pięknie pogrubia i podkręca, zapewniając efekt vavavoom na zawołanie. Dodatkowo ma, wcale nie tak częsty, piękny i prawdziwie głęboki odcień czerni. Jeśli jeszcze tej maskary nie znacie, dajcie jej koniecznie szansę.
Cena w promocji: 24,75 zł


Max Factor, 2000 Calories
Ten tusz wylądował u mnie w ulubieńcach roku (klik!), więc nie będę się na jego temat roztkliwiać. Daje mi idealnie dzienny efekt pięknie rozczesanych i podkreślonych rzęs. Moje są z natury długie, więc więcej na co dzień mi nie trzeba.
Cena w promocji: 16,65 zł


Eveline, Celebrities Eyeliner
Ten eyeliner musi być absolutnym mistrzem świata, skoro nawet w moich drżąco-niepewnych rękach jest w stanie wyrysować gładką linię bez gór i dolin, której nie trzeba ukrywać za ciemnymi okularami i szerokim rondem kapelusza. W związku z tym polecam go bez skrupułów wszystkim, nawet kompletnym kreskowym laikom, bo to naprawdę grzech nie spróbować i nie wiedzieć, że drzemie w Was mistrz pędzla. Pędzelek jest precyzyjny, giętki, nie rozcapierza się, a czerń jest nasycona i trwała.
Cena w promocji: 5,40 zł


Wibo, Neutral Eyeshadow Palette
Znajdziecie w internetach wiele wybrzydzania na tę paletę Wibo, ale uważam, że w swojej kategorii cenowej jest zdecydowanie godna uwagi. Kompozycja jest przemyślana, zawiera zarówno cienie w chłodnej i ciepłej tonacji, jest kilka pięknych błyskotek (wyłącznie do aplikowania palcem), a także wszelkie niezbędne do życia maty o miłej, aksamitnej fakturze, włączając w to rozbielone, beżowe cielaki. Dla rozbestwionych miłośników Urban Decay może niekoniecznie, ale dla początkujących jak najbardziej.
Cena w promocji: 16,20 zł


Maybelline, Color Tattoo 24h
Czy istnieje jeszcze w naszym układzie planetarnym osoba, która nie słyszała o Color Tattoo? Jeśli tak, niech wypełznie spod swojego kamienia i czym prędzej sunie do Rossmanna. Paleta jest coraz szersza, ale moim ulubieńcem pozostaje Creme De Rose, który sprawdza się na moich powiekach jako baza pod wszelkie cienie w kamieniu.
Cena w promocji: 11,56 zł


Sama podczas tych zakupów mam zamiar bliżej przyjrzeć się:
- L’Oreal, Volume Million Lashes So Couture, tusz do rzęs
- Maybelline, The Nudes, paleta cieni
- dr Irena Eris ProVoke, cień do powiek w sztyfcie


USTA

Bourjois, Rouge Edition Velvet i Souffle de Velvet
Produkt do ust, który śmiało można już nazwać legendarnym, a pisałam już o nim tutaj i tutaj (klik, klik!). Kto nie zna, niech wykorzysta tę okazję, żeby przyjrzeć się im z bliska i znaleźć dla siebie wymarzony kolor.
Cena w promocji: 25,20 zł


Pomadki w kredce: Revlon, Bourjois, Astor, Rimmel
Wszystkim tym, którym już zbrzydły matowe usta i mają ochotę na odrobinę błysku, gorąco polecam znajomość z produktami w kredce. Półtransparentne kolory i lekki, apetyczny połysk wydają się idealne na wiosnę. Nie mają wprawdzie trwałości matów, ale też nie przesuszają tak drastycznie.
Cena w promocji: od 13,50 zł do 22,95 zł

Sama podczas tych zakupów mam zamiar bliżej przyjrzeć się:
- Maybelline, Color Drama, Lip Contour Palette
- L’Oreal Paris, Color Riche, paleta do ust
- Revlon, Just Bitten Kissable, koloryzujący balsam do ust


TWARZ


Bielenda, Pearl Base, baza pod makijaż wyrównująca koloryt cery
O bazie z Bielendy pisałam już tutaj (klik!) i wtedy nie wystawiłam jej zbyt zachęcającej recenzji, pisząc, że poza kuszącym wyglądem zbyt wiele zalet nie ma. Dziś mogę ją w pełni docenić, bo sprawdza mi się naprawdę dobrze: zachowuje trwałość makijażu nawet na niechętnych do współpracy kremach i ładnie utrzymuje nawilżenie. Nadal nie zauważyłam poprawy kolorytu, ale może już po prostu nie da się go poprawić :P
Cena w promocji: 13,50 zł


Bourjois, Healthy Mix, korektor
Z korektorem Healthy Mix miałam do czynienia dawno, daaawno temu, kiedy można go było kupić w tubce, i pamiętam, że wtedy zaskoczył mnie swoją wydajnością i tym, jak ładnie i świeżo wyglądał na skórze. Kusi mnie, żeby sprawdzić, czy dziś moje wrażenia będą podobne.
Cena w promocji: 21,15 zł


Bourjois, Healthy Mix, podkład z witaminami
Mojego czarnego konia podkładowego (pisałam o nim tutaj - klik!) nie może zabraknąć w tym zestawieniu. Regularna cena z horrendalnej urosła już do rozmiarów groteskowych, ale w promocji kupię na pewno, choćby po to, żeby sprawdzić, czy za zmianą opakowania poszła zmiana formuły.
Cena w promocji: 28,35 zł


Revlon Colorstay
Podkład, na który trochę się obraziłam i porzuciłam na rzecz Catrice HD Liquid Foundation, ALE. No właśnie, ale: jeśli gama kolorystyczna Catrice jest dla Was zbyt uboga lub ich produkt ciemnieje na Was na pomarańczkę, a poszukujecie twardziela nie do zdarcia, który w stanie nienaruszonym przetrwa inwazję zombie i międzygwiezdną apokalipsę, to koniecznie sprawdźcie Revlon.
Cena w promocji: 31,50 zł


Maybelline, SuperStay 24h
Naprawdę niedoceniany podkład (pełną recenzję znajdziecie tutaj - klik) o naprawdę świetnych właściwościach. Wklepany gąbeczką, na twarzy daje mokre, naturalne wykończenie, trzyma się pięknie i ładnie stapia się ze skórą, nawet jeśli kolor tuż po aplikacji wcale tego nie zapowiada. Dla fanek wykończenia Healthy Mix, które poszukują większej trwałości lub mniej żółtej gamy kolorystycznej. Dajcie mu szansę, może Was mile zaskoczyć.
Cena w promocji: 18,90 zł


Wibo, Ecstasy Blusher
Już się ostatnio produkowałam na jego temat, więc klikajcie do recenzji – o tutaj.
Cena w promocji: 9,90 zł


Róże wypiekane Bourjois
Kto nie miał jeszcze różu z Bourjois, ręka w górę! Hmm, nie widzę. Jeśli jednak są takie osoby – skorzystajcie z Wielkiej Rossmannowej Promocji, by zawrzeć bliższą znajomość z tymi produktami, bo naprawdę warto. Wypiekana formuła sprawi, że będziecie się nimi malować do grobowej deski, tak nieprzyzwoicie są wydajne. Na ich korzyść przemawia też bogactwo kolorów i wykończeń, a także lekki, bardzo retro, zapach róż, który, nie wiedzieć czemu, kojarzy mi się jakoś zawsze z wycieczką do Medjugorje.
Cena w promocji: 24,30 zł


Bell Hypoalergenic, rozświetlacz do twarzy i ciała
O rozświetlaczu Bell pisałam Wam już w ulubieńcach roku (klik!), i chociaż od tego czasu został już zdetronizowany, nadal dobrze go wspominam (tj. do czasu, gdy wyzionął ducha, obsypując mnie od stóp do głów srebrzystym pyłem). Może Wam bardziej się poszczęści i traficie na egzemplarz o mniej, ekhm… kruchej naturze.
Cena w promocji: 7,16 zł


Rimmel, Stay Matte
Puder Stay Matte to dla mnie coś podobnej klasy, jak 2000 Callorie w kategorii tuszów do rzęs. Niby przeciętny, a jednak na co dzień sprawdza się świetnie. Nie lubię jego opakowania, łamliwego i z tendencją do otwierania się, co dla mnie go dyskwalifikuje, ale jeśli ktoś nie zamierza nosić go w torbie razem z wiertarką udarową, pękiem kluczy i paczką pieluch, to może być zadowolony.
Cena w promocji: 12,06 zł


dr Irena Eris ProVoke, puder
Nie znam tego pudru, ale polecała go niedawnoJustyna (klik!) i to mi wystarcza za rekomendację.
Cena w promocji: 34,79 zł


Lovely, White Chocolate
Bodaj w grudniu wzdychałam, jak dobrze byłoby mieć puder ryżowy w kompakcie, no i proszę, oto jest: prasowany puder Lovely w uroczym kartoniku na magnes i o zapachu białej czekolady. Białej czekolady nie znoszę, ale gotowa jestem się przemęczyć dla efektu, jaki daje ten puder: dobrze i na długo zmatowionej skóry oraz utrwalonego makijażu. Mój torebkowy must have.
Cena w promocji: 10,66 zł


Sama podczas tych zakupów mam zamiar bliżej przyjrzeć się:
- Wibo, Banana Loose Powder
- dr Irena Eris ProVoke, Loose Powder
- Rimmel, Royal Blush


Uff!!! I to już wszystkie moje kolorówkowe rekomendacje przed nadchodzącą promocją w Rossmannie. Mam nadzieję, że ten przewodnik komuś się przyda. Sama traktuję rossmannowe promocje dwojako: jako szansę na doposażenie kosmetyczki i na wypróbowanie czegoś nowego. W tym roku na pewno zaopatrzę się w podkład Healthy Mix, tusz do rzęs L’Oreal i sypki puder. Mam też ochotę przyjrzeć się z bliska paletkom do ust, które pojawiły się w ofercie Maybelline i L’Oreal, ale czy je kupię… czas pokaże.

A jak wyglądają Wasze zakupowe plany i rekomendacje? Podzielcie się z nami!

Buziaki,

Iga
Copyright © 2016 pooderniczka , Blogger