To niesamowite, jak po opublikowaniu pierwszego „denka” wzrosła moja
motywacja, jeśli idzie o systematyczne zużywanie produktów. Wcześniej
zdarzało mi się mieć otwartych kilka kremów lub żelów (żeli?) pod prysznic
jednocześnie; teraz staram się sumiennie je zużywać, żeby jak najszybciej
podzielić się z Wami swoimi wrażeniami. Szafka pod umywalką powoli się
opróżnia, mąż porzuca powoli myśl o wynajęciu kawalerki na moje kosmetyczne
zapasy, a w dodatku mogę podrzucić Wam kilka nowych recenzji. Win win win!
DOVE OXYGEN MOISTURE – ODŻYWKA DO WŁOSÓW
Odżywka Dove to druga połówka tandemu Oxygen Moisture, który
otrzymałam do przetestowania jeszcze latem. Jakoś niezbyt sumiennie podeszłam
do tego testu, o czym najlepiej świadczy fakt, że na zużycie 250 ml
produktu potrzebowałam ponad dwóch miesięcy. Nie zachwyciła mnie: miała dość
rzadką, niezbyt treściwą konsystencję i odpowiadające jej właściwości – raczej
doraźnie nawilżające niż faktycznie odżywcze. Za ponad 20 zł w regularnej cenie
można mieć 2 litry (!) dowolnej maski Kallos o porównywalnym działaniu, więc nie warto.
ESSENCE ULTIME ELASTIN + VOLUME&FULLNESS – ODŻYWKA DO WŁOSÓW
Odżywka-enigma. Obiecuje wzmocnienie włosów „dla lekkiej objętości,
gęstości i 3 razy łatwiejszego rozczesywania”. I robi to, na jakieś 4 godziny.
Potem lekka objętość zmienia się w spektakularny przyliz. Wszystko dlatego, że
efekt gęstości i objętości uzyskany jest wskutek sklejenia i nastroszenia
włosów. Wyglądają ładnie, ale w dotyku sprawiają wrażenie obklejonych i jakby
niedomytych. Nie jest to efekt, za którym szaleję, więc nie wrócę.
SEBORADIN NIGER – SZAMPON DO WŁOSÓW
Szampon stworzony do włosów przetłuszczających się i skłonnych do
wypadania, który rzeczywiście jako jeden z niewielu potrafi pomóc mojej smalcystycznej głowie. Po
myciu włosy są tak czyste, że aż skrzypią pod palcami – nie ma mowy o wyjściu
spod prysznica bez nałożenia odżywki, chyba że jesteście miłośnikiem stylu a’la
porażona piorunem kuropatwa. Pięknie domywa skórę głowy, nie przesuszając jej i
nie powodując podrażnień. Mam zastrzeżenie tylko do dostępności (apteki) i ceny
(23 zł za 200 ml), ale w chwili desperacji na
pewno wrócę.
BE BEAUTY JAPONIA – ŻEL POD PRYSZNIC
Żel, który męczyłam od września (!), wcale nie dlatego, że był zły,
ani dlatego, że się rzadko myję... po prostu zapach był dla mnie zbyt „letni” na
ostatnie zimne tygodnie. Największym jego atutem był zapach: orzeźwiająco-chłodzący,
ale w sposób „perfumeryjny”, a nie „spożywczy”. Nie ma tu żadnych oczywistych
świeżaków typu cytrusy lub ogórki, jest za to trochę mentolu i jakiegoś bliżej
nieokreślonego zielska. Pielęgnacyjnie żel może nie zachwycał, ale też nie
zrobił mi krzywdy, a że zapachem przypominał mi trochę perfumy Halloween, które
uwielbiam, więc pewnie latem do niego
powrócę.
AVON SENSES DIVINE TIME – NAWILŻAJĄCY KREMOWY ŻEL POD PRYSZNIC
Ach, gdyby producent napisał tylko, że jest to kremowy żel pod
prysznic, dostałby ode mnie piątkę z plusem. Ale nieeee, musiał dodać to „nawilżanie”.
A z nawilżaniem ma on tyle wspólnego, co ja z fizyką kwantową. Poza tym
sprawuje się przyzwoicie: pięknie się pieni i ładnie pachnie, słodko, ale nie w
oczywisty, ciasteczkowy sposób. Nie
wykluczam powrotu, ale tyle jest żeli (żelów?) do przetestowania, że raczej
nieprędko się to zdarzy.
SZCZOTKA DO CIAŁA
Na zasłużoną emeryturę idzie też szczotka do ciała, która jest już tak
zmęczona życiem, że zaczęła łysieć i sypać po kątach sizalową szczeciną.
Sprawowała się świetnie, ale czas ustąpić miejsca nowemu pokoleniu. Mam
już kolejną.
LADY SPEED STICK FRESH&ESSENCE
Antyperspiranty Lady Speed Stick są już niemal tak stare jak ja i
używam ich wiernie od lat. Sprawują mi się świetnie, nigdy nie zawodzą, nie
powodują podrażnień. Ten przyjemnie i kwiatowo pachniał, wyczuwalnie, lecz nieinwazyjnie,
a tego właśnie oczekuję od antyperspirantu.
Już mam kolejne opakowanie.
ANIDA – GLICERYNOWO-MIGDAŁOWY KREM DO RĄK
Kremy do rąk marki Anida znosi z pracy do domu w ilościach hurtowych
mój mąż, bo najwyraźniej nic tak nie ułatwia pracy inżynierowi, jak
wypielęgnowane rączki. Kremy napływają nieprzerwanym strumieniem i chociaż
wydajemy je wszystkim, od znajomych i rodziny, po inkasenta i listonosza, wciąż
wysypują się z półki. Dostępne są w kilku wariantach, które nie różnią się niczym, poza kolorem tuby. Stosowane po każdym myciu rąk są w stanie
utrzymać w ryzach poziom nawilżenia, ale suchoskórkom czułym na mroźne podmuchy
formuła kremu pomoże tyle, co umarłemu kadzidło. Na plus zasługują całkiem
znośne zapachy oraz miękka tuba, która pozwala zużyć przebrzydłe mazidło co do
grama, niestety. Ja na nie patrzeć już nie mogę i głębokim żalem napełnia mnie
myśl, że dopóki ślubny nie zmieni pracy, jestem
na niego skazana. Na krem!!!
ZIAJA 25+ KREM NAWILŻAJĄCY MATUJĄCY
A-ha! Matująco-nawilżająca hybryda od Ziaji po długim i wyczerpującym
śledztwie została wyizolowana jako winowajca odpowiedzialny za tworzenie się
formacji wypryskopowstańczych na moim liczku. Czyli po polsku: zapycha mnie
dziad. Szkoda, bo jest śmiesznie tani, wchłania się piorunem i stanowi idealną
bazę pod podkład, pozostawiając buzię welurowo miękką, matową i gładką. Z
drugiej strony, bliżej mi już do kategorii 30minus niż 25plus, więc może to
znak czasu po prostu… Tak czy inaczej podły sabotażysta został wytypowany do
eksterminacji i z 1/3 zawartości frunie do kosza. Ja nie wrócę, ale mimo wszystko polecam spróbować.
EVREE REVITA PERILLA – OLEJEK DO TWARZY
Lubię Evree, jak dotąd większość ich produktów świetnie mi się
spisywała (uwielbiam zwłaszcza olejek różany i czerwony krem do rąk, który
kiedyś potajemnie kupiłam, żeby odpocząć od elektrownianych smarowideł), a
olejek Revita Perilla jest pierwszym, który nie spowodował u mnie stuprocentowego
zachwytu. Próbowałam różnych metod aplikacji, od nakładania solo, po mieszanie
z kremami i żelem hialuronowym, aż w końcu zużyłam go do demakijażu oczu. W żadnej
formie mnie nie oczarował, chyba po prostu nie
jest dla mnie.
KENZO – JUNGLE EDP
Moja licząca 3 ml próbka (pisałam o niej tutaj) dobiła dna i to w tak
zawstydzających okolicznościach, że do dziś mam ochotę walić łbem o ścianę.
Zakrętka w moim opakowaniu się zbuntowała, więc perfumy stały wiecznie
niedokręcone na szafce nocnej, prosząc o katastrofę, no i stało się – z rozmachem
zbierając ubrania z komody, zamiotłam o Kenzo jakimś nieszczęsnym rękawem i
zawartość flakonika rozlała się po szafce. W sypialni tydzień pachniało jak w
pościeli sułtana, Jungle prawie mi
zbrzydło, a teraz smętnie zbieram grosz
do grosza na pełny wymiar zapachu, zanim mi buteleczka do reszty
zwietrzeje.
LA ROCHE POSAY – WODA MICELARNA
Wodę micelarną dostałam do przetestowania od koleżanki, którą
podrażniała, i szczerze przyznam, że lubię w niej wszystko (w wodzie i
koleżance), poza pojemnością (to już odnosi się tylko do wody). Dobrze domywa,
nie podrażnia, nie ma przykrego smaku, nie wymaga pocierania. Pojemność przeszkadza
mi głównie dlatego, że z małej buteleczki z twardego plastiku nie dało się nic
wycisnąć i musiałam czekać, aż łaskawie coś z niej wykapie. W pełnej pojemności
i promocyjnej cenie byłabym skłonna
kupić.
LIŚCIE ZIELONEJ OLIWKI - MASECZKA OCZYSZCZAJĄCO-ŚCIĄGAJĄCA
Nie jest to może jakiś maseczkowy hit, ale jako doraźny uzdatniacz liczka sprawdza się świetnie. Po aplikacji buzia jest gładka, miękka, zmatowiona, lecz nie przesuszona, a pory jakby zmniejszone. Czego chcieć więcej za 1,50 zł? Już mam zapas.
BABYDREAM - PUDER I ŻEL DO MYCIA
Na koniec dwa produkty, które zużył w zasadzie mój synek. Puder
Babydream to mój faworyt w kategorii podpieluszkowej. Rozważałam rezygnację z
niego na rzecz mąki ziemniaczanej, ale chyba jestem zbyt wygodnicka, a że skład
pudru jest całkiem prosty, raczej przy nim pozostanę. Gdyby tylko nie był
perfumowany, byłby ideałem.
Żel z kolei uwielbiam bezkrytycznie. Ma wygodną pompkę i poręczną butelkę, mile dzidziusiowo pachnie, ładnie się pieni, nie przesusza delikatnej bobasowej skóry. Ideał.
Tyle, jeśli chodzi o moje listopadowe zużycia. Kolejne denko już w
nowym roku! Nie mogę w to uwierzyć.
Buziaki,
Iga
Zapowiada się ciekawie , przydatne i z fajnym poczuciem humoru.
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej:)
Dziękuję! Będzie więcej i nie tylko o mazidłach :D
UsuńSmalcystyczna głowa, hehe, ładne :). U mnie Seboradin Niger zadziałał super. Dzięki, że mi o nim przypomniałaś, bo mam właśnie ostatnio bardzo duży problem z przetłuszczaniem (myję włosy co półtora dnia), a on przedłużał świeżość fryzury bardzo wyraźnie.
OdpowiedzUsuńHa, i jeszcze ta Anida... :D Odsiadka z jednym kremem to dla blogerki beauty najstraszniejsza kara ;)
To polecam mały skok w bok z Seboradinem koniecznie. A tymczasem ja właśnie, za Twoim poleceniem, sprawiłam sobie Pilomax Daily i pokochałam od pierwszego użycia. Dla mnie przebija nawet Seboradin, bo nie domywa skóry tak bezlitośnie i jest bardziej wybaczający, jeśli zdarzy mi się nie nakładać odżywki :) No i kosztował mnie 4.99 :D
UsuńA Anidę puściłam kantem dla pierniczkowego kremu z Ziai :)
Niestety muszę potwierdzić podejrzenia co do kremu ZIAJA... Mój własny osobisty 30+ z kwasem hialuronowym wywołał takie same efekty... Też długo szukałam przyczyny pogorszenia cery (a nie mam z nią na co dzień problemów). Dzięki wielkie za podpowiedź co to może być - pod odstawieniu kremu w ciągu kilku dni cera wróciła do normy.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mogłam pomóc :) Gdybyś szukała niedrogiego zamiennika dla Ziajki, polecam spróbować z kremami Ava - to moja nowa miłość nagębna.
Usuń