02:36

PRZYTUL SŁONIA


Jakoś ostatnio nic mi nie szło, wiecie? Moja skóra, włosy i samopoczucie wracają do chwiejnej równowagi po odstawieniu tabletek antykoncepcyjnych (wiem, wiem – SamoZło, ale to temat na inny wpis). W pracy zaatakował mnie przedwczesny syndrom Snu Zimowego, w związku z czym zaraz po wejściu do biura miałam ochotę wczołgać się pod stół i tam przeleżeć do kwietnia. A na domiar złego Młody ledwo się wykaraskał z przeziębienia, już po jednym dniu w żłobku zaczął siąkać nosem. Ogólne poczucie własnej dodupności i beznadziei zrobiło ze mnie cień mnie samej. I wtedy przypomniałam sobie o nim…

Ale po kolei.


GDY NIC SIĘ NIE KLEI

Oj, robiło mi moje ciało pod górkę ostatnio! Moje włosy, nie dość, że nagle wróciły do stanu, w którym muszę je myć codziennie, to jeszcze kolektywnie odmówiły współpracy. Rewolucję poprowadziła moja grzywka, która po nocnym spoczynku stała na baczność, wyprostowana jak Gwardia Królewska pod Pałacem Buckingham.


Wkrótce do ruchu niepodległościowego dołączyła reszta czupryny, dzieląc się na frakcję obstrukcyjną (to ta część włosów, która po nocy leżała plackiem rozpłaszczona na potylicy, popiskując Pie&^*lę, nie robię) oraz anarchistyczną (to te z włosów, które aspirowały do utworzenia na mojej głowie bezpiecznej przystani dla wron i innego dzikiego ptactwa). Efekt był mniej więcej taki:

Już byłam gotowa zaprowadzić wszystkie te niepokorne włosięta na gilotynę, kiedy do buntu przyłączyła się moja cera. Najwyraźniej postanowiła przypomnieć mi lata szczenięce i zaatakowała wysypem podskórnych paskudztw, które co ranka radośnie oznajmiały mi swoją obecność. Rewolta zataczała coraz szersze kręgi, istniało ryzyko, że niebawem moje własne ręce zwrócą się przeciwko mnie i uduszą mnie we śnie, i wtedy właśnie przypomniałam sobie o Słoniu.
Małą, liczącą zaledwie 3 ml próbkę zapachu kupiłam przy okazji wakacyjnych poszukiwań zapachu na jesień. Znałam już jego moc, odłożyłam go na zimniejsze czasy i zapomniałam, że w ogóle go mam. Dlatego pewnego poranka, kiedy mgła gęsta jak mleko wisiała jeszcze nisko nad ziemią, synek tupiąc nóżką domagał się seansu terapeutycznego z Muchą w mucholocie, a zjednoczone siły powstańcze moich włosów i cery triumfowały na wszystkich frontach, w przypływie desperacji uznałam, że niewiele rzeczy może uczynić ten dzień gorszym i pozwoliłam sobie na jeden psik Jungle za uchem.



SŁOŃ-CE W BUTELCE

Od razu wszystkie smutki i trudności powszedniego dnia ukazały mi się w całej swojej błahości, tracąc moc zepsucia mi nastroju. Moje pierwsze naskórne spotkanie ze Słoniem było jak skok na główkę w aksamitną i puchatą piankę marschmallow. Przyprawowo-kwiatowy obłok dał mi poczucie równowagi i zastrzyk optymizmu, których bardzo potrzebowałam. Rozkoszne, słoneczne ciepło, wibrujące i korzenne było jak balsam na moją skołataną duszę, jak uścisk kogoś kochanego i jego ciepłe, wyszeptane w ucho zapewnienie, że teraz już będzie dobrze, że jest ze mną i nic złego nie może mi się przydarzyć. Słoń otoczył mnie swoją trąbą, przytulił łagodnie do potężnego serca i wiedziałam już, że będzie lepiej, że być musi!



Nie zrozumcie mnie źle. Moja cera jeszcze przez dobrych kilka dni tupała nóżką i grymasiła, złorzecząc i ciskając podrażnieniami i wypryskami. A włosy do dziś pozostają ostatnim szańcem buntu, na przemian pusząc się jak indor w sezonie godowym, lub przetłuszczając od najlżejszego podmuchu wiatru. Mój synek nadal chętniej przynosi do domu żłobkowe katarki, niż nowe umiejętności, a jesienna szaruga triumfuje, potrząsając groźnie łysymi gałęziami i kapiąc za kołnierz. Ale jakoś… przestało mnie to frustrować. Cierpliwie wycieram nosek młodemu, konsekwentnie łagodzę konflikt z cerą i staram się wypracować kruchy kompromis z włosami. Bo kiedy Słoń jest przy mnie, wiem, że nic, co złe, nie trwa wiecznie.

A z włosami jakoś sobie dam radę.


Buziaki!
Iga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 pooderniczka , Blogger