Z mojego ostatniego denkowego posta (klik!) wiecie, że wykończyłam
niedawno dwóch swoich podkładzianych ulubieńców: Healthy Mix od Bourjois i
ColorStay od Revlonu. Jako, że byli to moi ulubieńcy, zgodnie z żelazną
blogerską logiką postanowiłam… poszukać dla nich zastępstwa. Tak, tak. Nie da
się tego sensownie wytłumaczyć i nie będę nawet próbować. Najwyraźniej młody
i nieopierzony jeszcze blogosferyczny pasożyt zaczął już czynić
nieodwracalne szkody w moim mózgu, a na pierwszy ogień poszedł ośrodek
odpowiedzialny za racjonalne rozumowanie. Śpieszę więc z nowym wpisem,
dopóki wiem jeszcze, do czego służy klawiatura.
Na fali wspomnianych poszukiwań zamienników dla HM i CS trafił do mnie
kultowy już wręcz podkład True Match od L’Oreal. Przekazała mi go koleżanka
(dzięki Asiu!), której się nie sprawdził, więc chętnie skorzystałam z okazji
przetestowania produktu. Wcześniej jednak, a jakże, pozwoliłam sobie
przeczytać, co takiego obiecuje producent. A obiecuje góry złote skąpane w
perłach i diamentach, między innymi podając, że rewolucyjne połączenie czterech olejków eterycznych (…) zapewnia
doskonałe rozprowadzenie podkładu, łatwość użytkowania i wyjątkowo sensoryczne
doświadczenie. Podekscytowana perspektywą tych zmysłowych doznań zabrałam
się do aplikowania podkładu, uzbrojona w arsenał jadowitych uwag; już widziałam
oczyma wyobraźni jak rozbijam w proch i pył disnejowskie wizje producenta i…
niespodzianka. To jest, bez przesady, zdarzały mi się w życiu bardziej sensoryczne doświadczenia, ale wcale nie
jest źle.
Podkład ma kremową konsystencję, dość rzadką, ale nie wodnistą, rozprowadza się naprawdę przyjemnie i całkiem nieźle kryje. Po nałożeniu nawilżająca w odczuciu formuła staje się bardziej pudrowa - widać to już na zdjęciu poniżej.
Absolutnie nie
tworzy przy tym maski: ładnie wtapia się w skórę, sprawiając, że wygląda wciąż
jak należąca do żywego człowieka, a nie woskowej figury. Tuż po nałożeniu daje efekt naturalnie
rozświetlonej skóry, jednak ten efekt znika po przypudrowaniu, a przypudrować
go trzeba – nie jest to zastygający podkład i wymaga utrwalenia pudrem, w
przeciwnym razie zniknie z twarzy błyskawicznie (już robiąc zdjęcia, zostawiłam piękne smugi na aparacie).
Po przypudrowaniu w moim odczuciu traci nieco na urodzie, ale efekt
nadal jest lekko satynowy, daleki od płaskiego matu i na pewno może znaleźć
wielu zwolenników. Jak widzicie na poniższych zdjęciach, zarówno w świetle
dziennym, jak i sztucznym prezentuje się ładnie i bardzo naturalnie…
Po lewej sam podkład, po prawej już przypudrowany |
Po 10 godzinach od aplikacji, w sztucznym świetle |
Rozszerzonych porów nie podkreślał w takim stopniu żaden podkład,
który zdarzyło mi się testować. Oczywiście nie stworzył ich – tak najwyraźniej
wygląda moja cera. Od podkładu za 60 zł oczekuję jednak choćby minimalnego,
optycznego wygładzenia skóry, a nie bezlitosnego podkreślania i obnażania jej
niedoskonałości; nie wyobrażam sobie, jak ten podkład może wyglądać na skórze
przesuszonej lub naznaczonej już pierwszymi zmarszczkami. Na swego rodzaju pochwałę zasługuje fakt, że podkład jest kompletnie niewidoczny na skórze - no ale nie po to go nakładam, żeby skóra wyglądała gorzej niż bez żadnego podkładu! Oczywiście, w normalnych,
życiowych okolicznościach raczej nikt, może poza dentystą, nie ogląda nas z tak
bliska. Ale ten widok ciężko mi będzie wyrzucić z pamięci i raczej nie
przekonam się do True Matcha. Sorry, L’Oreal.
Nie zrozumcie mnie źle – to wcale nie jest tragiczny produkt. Po
przypudrowaniu zyskuje całkiem przyzwoitą trwałość i na pewno przebija pod tym
względem Healthy Mix. Jeśli się ściera, robi to dyskretnie i równomiernie,
dobrze trzymają się też na nim produkty do konturowania czy róż. Na pochwałę
zasługuje też gama kolorystyczna. Kolor, który odziedziczyłam to 2.N Vanilla – drugi w gamie, zbliżony
odcieniem do 51 Light Vanilla z
Bourjois. Do mojej karnacji, wciąż lekko ocieplonej po lecie, dopasowuje się
rzeczywiście idealnie. Wiele osób zarzuca mu oksydowanie, ale ja, z ręką na
sercu, nic takiego nie zauważyłam. To dobra wiadomość dla prawdziwie
bladoskórych – odcień 1N, najjaśniejszy w gamie, ma szansę Wam pasować. W
butelce może przerażać obecność drobnego, mieniącego się na różowo i złoto shimmerku – ale nie lękajcie się, na dłoni i na twarzy jest już zupełnie
niewidoczny.
Problem mam jednak z tym podkładem taki, że nie wiem za bardzo, dla
kogo on został stworzony. Dla cery suchej jest moim zdaniem zbyt ciężki, dla
dojrzałej – za bardzo podkreślający załamania skóry, dla trądzikowej może mieć
niewystarczające krycie, a dla osób oczekujących wyrównania kolorytu – krycie niepotrzebnie mocne. Na wizażu (klik!) zbiera skrajne opinie, więc chyba nie jestem
odosobniona w swoich wątpliwościach. Będę testować go jeszcze w innych
warunkach, bo mimo wszystko uważam, że warto dać mu szansę. A jak jest z Wami?
Są tutaj jakieś fanki True Match? Dajcie znać.
Buziaki,
Iga
Aktualnie właśnie używam tego podkładu i pokochaliśmy się, naprawdę jeden z lepszych jakie miałam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Juliet Monroe :)
To dobrze, że Tobie się sprawdza :) Może i ja z czasem się do niego przekonam. Przede wszystkim jednak powinnam chyba pomyśleć o wygładzającej bazie ;)
UsuńPozdrawiam!
Iga