Świetnie zaczynam ten rok, nie ma co – od
spektakularnego spóźnienia. Mam jednak nadzieję, że mi wybaczycie, bo w
dzisiejszym denku kilka naprawdę ciekawych produktów, a także trochę
narzekactwa, które może uchronić Was przed spektakularną wtopą J Z uwagi na to, że prezentuję poniżej zużycia grudnia, oprawa graficzna trochę nostalgicznie poświąteczna, zanim ozdoby wyjadą do piwnicy na kolejnych 11 miesięcy. Zapraszam do lektury!
MASKA DO WŁOSÓW KALLOS CHERRY
O czereśniowej masce Kallos wspominałam Wam już w
pierwszym odcinku jednoodcinkowego (póki co) cyklu Cuda za grosze – tutaj (klik!), i mogę tylko wszystkimi ośmioma
mackami podpisać się pod tym, co już o niej napisałam. Znakomicie wpływa na
moje włosy: po użyciu są wyraźnie bardziej błyszczące i nawilżone, a
jednocześnie sypkie i odbite od nasady. Dodatkowo maska pachnie jak kisiel
wiśniowy, więc czego chcieć więcej?
MASŁO DO CIAŁA EFEKTIMA COCNUT MIRACLE
Masełko Efektima trafiło do mnie w grudniowym
beGlossy i przypadło mi do gustu na tyle, że w kategorii pielęgnacyjnej
znalazło się w gronie ulubieńców. Więcej możecie poczytać o nim tutaj – klik! –
a ja dodam tylko, że zachęcona tym miłym doświadczeniem zaopatrzyłam się już w
pełen wymiar innego masła Efektima, tym razem tego z masłem shea, i też bardzo mi odpowiada.
BALSAM DO CIAŁA EVREE MAX REPAIR
Balsam do ciała Evree otrzymałam z innymi próbkami
w przesyłce promocyjnej w pojemności, która pozwoliła mi na dogłębne
nawilżenie… jednej nogi. Od kolana w dół. Produkty Evree zazwyczaj lubię, ale
oferowanie do testów próbki o pojemności 10 (?) ml ma tyle
sensu, co karmienie mojego syna gotowaną
marchewką. Czyli psu na budę.
JOGURTOWY ŻEL DO MYCIA CIAŁA AVON SENSATIONAL – WILD BERRIES AND
POMERGRANATE
Apeluję niniejszym do marki Avon, żeby skróciła
nazwy swoich produktów. Najlepiej o ¾. Albo w recenzjach zacznę podawać numery
katalogowe J
Sam produkt, poza nazwą o objętości Lalki,
ma same plusy. Przede wszystkim pachnie rzeczywiście jak jogurt o smaku owoców
leśnych, i to na tyle przekonująco, że pod prysznicem miałam ochotę polizać się
po ramieniu, tak dla pewności. Już niewielka ilość tworzy kremową pianę i myje
bardzo delikatnie, bez ryzyka przesuszenia. To jeden z niewielu owocowych
zapachów, do których mam ochotę wracać zimą,
więc pewnie kiedyś jeszcze skuszę się na butelkę.
OCZYSZCZAJĄCY PEELING DO TWARZY SYLVECO
Kolejny produkt, który znalazł się w gronie
tegorocznych ulubieńcach (klik!), bo i czego w nim nie lubić? Rozprawia się z
martwym naskórkiem bezlitośnie, a jednocześnie bez szkody dla cery, jest
niesamowicie wydajny (opakowanie wystarczyło mi na pół roku cotygodniowego
peelingowania), po użyciu zostawia skórę aksamitnie gładką, miękką i chętną do
dalszej współpracy z produktami nawilżającymi. Och i ach, kupię na pewno.
PŁYN MICELARNY EVREE DO SKÓRY SUCHEJ I NORMALNEJ
Pisałam kiedyś, że Evree co do zasady bardzo lubię,
że produkty dobre, że ą i ę, a tu… kolejna wtopa. Nie wiem, czy bardziej
zasługuję na wyrazy współczucia, potępienia czy podziwu za to, że dobiłam denka w tym
przebrzydłym płynie. Płyn micelarny stworzony jest do skóry suchej i normalnej (czyli zasadniczo nie mojej, i może za to zostałam ukarana),
ale nie wyobrażam sobie, żeby jakiś suchoskóry delikatesik zniósł te
pielęgnacyjne pieszczoty, jakie funduje nam ten produkt. Cały rytuał
pozostawiał moją skórę podrażnioną i obszczypaną, jakbym właśnie wróciła ze
stoku narciarskiego, a wokół oczu miałam spektakularne czerwone podkowy, które
nadawały mi wygląd ofiary przemocy domowej. Ostatecznie zużyłam płyn do
wstępnego oczyszczania twarzy przed właściwym demakijażem, a okolicę oczu
omijałam szerokim łukiem. Nie polecam.
BIELENDA SUPER POWER MEZO TONIK KORYGUJĄCY
Bardzo lubię bielendową super hiper mezo serię, ale
chyba ten tonik zaskoczył mnie najbardziej. Nie podrażniał mojej skóry,
skutecznie trzymał ją w ryzach i wspomagał działanie złuszczające serum z tej
samej serii. Na plus zaliczam mu też brak zapachu i butelkę z wygodnym
dozownikiem. Polubiłam i pewnie kupię
ponownie.
BIELENDA SUPER POWER MEZO SERUM KORYGUJĄCE
Kiedy rok temu po raz pierwszy spotkałam się z
super hiper serum z Bielendy, byłam zachwycona. W międzyczasie poznałam serię
Pore Solution marki Ava (pisałam o niej tutaj) i moja miłość nieco osłabła, ale nadal uważam, że w
kategorii skutecznych domowych złuszczaczy serum Bielendy jest jednym z
najlepszych produktów. Może jednak przesuszać, dlatego jeśli planujecie
spotkanie z super hiper mezo, zacznijcie delikatnie – od aplikacji raz na dwa,
trzy dni, a pozostałe dni zarezerwujcie sobie na głębokie odżywianie; w razie potrzeby zawsze możecie zwiększyć częstotliwość stosowania. Serum
dobrze uzupełnić mechanicznym złuszczaniem raz w tygodniu, a dla
spektakularnych efektów i dogłębnego oczyszczenia warto zaopatrzyć się też w
tonik z tej samej serii. Ja na razie nie planuję powrotu, ale to naprawdę przyzwoity produkt.
KREM ODMŁADZAJĄCY HERBAL CARE DZIKA RÓŻA
Lubię produkty z zawartością olejku różanego lub
wody różanej – zazwyczaj dobrze wpisują się w potrzeby mojej skóry. Tak było i
tym razem. Chociaż cena na to nie wskazuje, mamy tu całkiem niezły skład: tuż za wodą znajduje się masło shea i olej makadamia, a gwiazda programu, czyli olejek różany, figuruje w około 1/3 listy składników. Krem ma przyjemną, gładką i treściwą konsystencję, ładnie nawilża i po prostu
jest przyjemny w stosowaniu. Mimo dosyć odżywczej formuły sprawdzał mi się
również pod makijaż. Pachniał przyjemnie, ale co dziwne, zapach kojarzył mi się
bardziej z… masłem kakaowym – taka ciekawostka. Działania odmładzającego nie
ocenię, ale zęby mleczne mi nie wyrosły, więc nie jest chyba spektakularne. Pewnie nie raz wrócę, bo to niezły produkt za
małe pieniądze.
ODŻYWCZA POMADKA Z PEELINGIEM SYLVECO
Nie będę po raz trzechsetny piać nad tym cudem, bo
jeszcze uznacie, że Sylveco mi za to płaci. Jeśli macie chęć, poczytajcie sobietutaj (klik!).
PUDER SYPKI PIERRE RENE
Całkiem niezły puder w kompletnie dyskwalifikującym
go opakowaniu. Sitko, przez które dozowany jest puder, wykonane jest z
badziewnego, miękko-łamliwego plastiku, w który zwykle pakowane są jednorazowe
maszynki do golenia. Dzięki temu cudne siteczko wypadło mi razem z zawartością
na białą toaletkę, tworząc spektakularny obłok żółto-beżowego pyłu, który wleciał
mi do ust, oczu i nosa. Przez kolejne trzy dni pył osiadał na każdej wolnej
płaszczyźnie pokoju, a ja kaszlałam na beżowo. Całą zawartość szuflady z
bielizną musiałam wywalić do prania, szafka nieodwracalnie utraciła swą
nieskalaną białość, a kaktusa bożonarodzeniowego do dziś czyszczę z żółtego
nalotu. Jestem skutecznie zniechęcona,
a szkoda, bo puder był niezły – drobno zmielony i dawał ładny, naturalny
efekt.
MASKARA DO BRWI MAYBELLINE BROW DRAMA
Pisałam Wam już przy okazji pierwszego denka, że
moje brwi są zasadniczo bezobsługowe, ale nie jest to do końca prawda. Moje
nadoczne owłosienie jest niestety długie, sztywne i nieposłuszne, i potraktowane słabym produktem brwi kpią sobie z moich prób zdyscyplinowania ich. Pozostawione samym sobie, szybko nadałyby mi wygląd Breżniewa. Dlatego
nieustannie poszukuję żelu lub maskary, która utrwali je i utrzyma w miejscu,
dodatkowo nadając lekki kolor (brwi mam z natury bardzo ciemne, ale z tendencją
do, uwaga: rudzenia – np. latem albo po kontakcie z samoopalaczem. O rudych
włosach marzyłam pół życia, ale nie chcę mieć rudych brwi). Maskara od
Maybelline nie utrwalała może jakoś spektakularnie, ale wspominam ją dobrze. Miała zaskakująco wygodną szczoteczkę, dobry,
zimno-ciemny kolor, a przede wszystkim niesamowitą wydajność – starczyła mi na
ponad rok i do końca sprawowała się przyzwoicie. Raczej nieprędko do niej
wrócę, bo kuszą mnie inne rewelacje na rynku brwiarskim – mocno nęci mnie Gimme
Brow od Benefitu. Jeśli macie jakieś swoje typy, napiszcie koniecznie!
TUSZ DO RZĘS MAX FACTOR 2000 CALORIE
Kolejny produkt, o którym możecie przeczytać w ulubieńcach
kosmetycznych roku. Nie jest to może mój tuszowy Ten-Jedyny, ale to taki pewniak, który nie może rozczarować. Bardzo go
lubię i na pewno wrócę nie raz.
KREM DO PIELĘGNACJI DZIECI I NIEMOWLĄT ZIAJKA
Krem Ziai to nie jest może jakiś szczyt
naturalności, ale jako podstawowy, awaryjny krem do wszystkiego dawał radę.
Miałam go zawsze w torbie i sprawdzał się zarówno jako krem pod pieluszkę jak i
ochronny krem w wietrzne i zimne dni. Wysoko w składzie stoi parafina, ale to
tylko dowodzi, że parafina nie zawsze musi szkodzić – spisuje się dobrze
właśnie wtedy, kiedy ma pełnić rolę bariery. Nie wykluczam powrotu.
I to już wszystkie moje grudniowe zużycia! A jak jest u Was? Pochwalcie się w komentarzach :)
Buziaki,
Iga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz