00:00

KOSMETYCZNE HITY 2016


Rok świsnął mi koło nosa jak pocisk, nie wiem, kiedy i jak. Ale fakty są nieubłagane, mamy już kolejny rok, a więc czas na podsumowanie. Przed Wami część druga ulubieńców roku, pierwsza – niekosmetyczna – jest już dostępna tutaj (klik!).

Żeby nie wyszedł mi z tego elaborat o objętości Ulissesa¸ narzuciłam sobie pewne, bardzo względne oczywiście, ograniczenia, i ulubieńcy pogrupowani są w trzy kategorie: makijaż, pielęgnacja i zapachy. Gotowi? Macie kanapki i herbatę? Zapraszam do lektury.


MAKIJAŻ

PODKŁAD MAYBELLINE SUPER STAY 24 H


Podkład Maybelline to odkrycie końcówki roku, które wywróciło do góry nogami cały mój makijażowy porządek. Jak wiecie, byłam wierną fanką wykończenia i efektu, które daje Healthy Mix Bourjois, a także trwałości, którą zapewniał mi Colorstay od Revlon. Byłam przekonana – a moje przekonanie umacniały rozmaite blogowe wynurzenia oraz własne doświadczenia z innymi podkładami – że można mieć naturalne, komfortowe wykończenie lub trwałość, ale nie jedno i drugie. I wtedy właśnie do mojego koszyka trafił podkład Super Stay 24. Nie wiem sama, jak to się stało, ale dziś upatruję w tym jakiejś boskiej interwencji. Dostałam go na promocji -40% w Naturze iii… pokochałam. Kolor, który na początku mnie przeraził lekko różową nutą, pięknie wtapia się w moją cerę, nieźle kryje, ale przede wszystkim trzyma się bez strat na jakości przez bite 10 godzin. Przy tym nosi się komfortowo i w żaden sposób nie przesusza, nie ściąga i nie podrażnia mojej skóry. Nie ma przy tym krycia Revlonu, ale tak naprawdę to też zaliczam mu na plus, a punktowe niedoskonałości pokrywam korektorem. Brawo, Maybelline.


PUDER RYŻOWY PAESE


Jak to u mnie często bywa, puder Paese trafił do mojej kosmetyczki na długo po tym, jak po Internetach przetoczyła się fala uniesień na jego temat. Kupiłam go już po zmianie opakowania, dzięki czemu nie dane mi było doświadczyć osławionych chmur z ryżowej mąki, za to działanie pozostało niezmienne. Puder jest drobniutko zmielony, pięknie i na długo matuje, utrwala makijaż, nie osadza się w porach. Obecnie to mój ulubieniec w swojej kategorii; marzy mi się, żeby Paese wypuściło jeszcze prasowaną wersję w kompakcie, do poprawek w ciągu dnia.


KOREKTOR CATRICE LIQUID CAMOUFLAGE


To już dla mnie kolejny rok z kamuflażem Catrice, a właściwie kamuflażami – bo mam oba odcienie. 010 jest jaśniutki, alabastrowy i pięknie nadaje mi się pod oczy, a ciemniejszy i wyraźnie żółtawy nr 020 ląduje na drobnych niedoskonałościach i przebarwieniach oraz skrzydełkach nosa. Nawet w newralgicznych okolicach nosa jest nie do zdarcia i kocham go miłością dozgonną (czyli dopóki nie trafię na nic lepszego).


PUDRY GOLDEN ROSE MINERAL TERRACOTA POWDER


Puder wypiekany nr 04 od Golden Rose był moim mrocznym przedmiotem pożądania, odkąd zobaczyłam go na kanale Maxineczki. Szczęśliwie udało mi się go dostać, zanim stał się tak trudno dostępny, a niebawem do czwóreczki dołączył jaśniejszy brat o numerze 02. Co ciekawe, dają kompletnie odmienny efekt na skórze. 04 daje subtelny, lekko opalizujący kolor. To właśnie w wykończeniu, które daje ten puder, tkwi cała jego magia. Użyty do ocieplenia twarzy, daje bardzo elegancki, satynowy blask lekko tylko podbity kolorem. To sprawia, że rzeczywiście ma się ochotę nakładać go w nieskończoność, patrząc jak ujawnia swój subtelny urok. 02 z kolei daje również satynowe wykończenie, ale przy tym kryje jak szatan i z powodzeniem można go stosować zamiast podkładu. Nałożony gąbeczką prezentuje się bardzo dobrze solo, a zaaplikowany puchatym kabuki daje efekt optycznego wygładzenia skóry.


ROZŚWIETLACZ BELL HYPOALLERGENIC


Mniej więcej od połowy roku był ze mną rozświetlacz Bell, który byłby ideałem, gdyby nie jeden brzydki psikus: mianowicie po około dwóch miesiącach zaczął się stopniowo wykruszać i do tej pory w opakowaniu pozostało mi go tylko pół. Przez to na zdjęciu prezentuje się niezbyt godnie, a w dodatku co rano zapewnia mi zastrzyk adrenaliny, kiedy wyobrażam sobie, jak kolejna porcja odłamuje się z opakowania i bruka brokatem całą łazienkę. Przymykam jednak oko na ten wybryk, bo poza tym sprawował się nienagannie. A jeśli chodzi o rozświetlacze, jestem kapryśna. Chociaż mam zdecydowanie ciepłą cerę, nie lubię na swojej skórze złotego rozświetlenia, bo ten efekt jest dla mnie zbyt ciężki i krzykliwy na co dzień. Nie lubię też, kiedy rozświetlacz pozostawia na skórze widoczne drobiny, bo nie jestem na takie efekty wystarczająco glamour. Rozświetlacz ma dla mnie imitować naturalny blask zdrowej, młodej, świeżej cery, powinien być więc gładką taflą, a nie dawać efekt wytarzania się w rozbitych bombkach. Ten właśnie taki jest – daje piękną poświatę bez widocznych drobin, a jego neutralny-w-stronę-chłodnego odcień daje efekt świeżości i odmłodzenia. No i kosztuje koło 15 zł.


TUSZ DO RZĘS MAX FACTOR 2000 CALORIE


To dzięki Justynie ponownie odkryłam tusz Max Factor i nie wiem już, dlaczego kiedyś go porzuciłam, bo daje mi wszystko, czego potrzebuję. Jedna warstwa daje efekt pięknie rozczesanych, długich i ciemnych rzęs, dwie wystarczą, by osiągnąć dramatyczny i wyrazisty rezultat. Nic mi więcej nie potrzeba.


CIEŃ DO POWIEK L’OREAL INFAILLABLE 607 Blinged&Brilliant

Nie wiem, czy ta seria w ogóle trafiła do stacjonarnych drogerii w Polsce; ja kupiłam ją za jakieś grosze w jednej z drogerii internetowych, eksploatuję już ponad rok przy każdej okazji i bez okazji, bo możliwości tego koloru są nieograniczone. Nałożony na dowolny inny cień wydobywa z niego obłędny, trójwymiarowy blask, a zaaplikowany punktowo na środek powieki otwiera i rozświetla oko. Dodajmy do tego niesamowitą, wilgotną wręcz konsystencję, świetną przyczepność i trwałość. Biorąc pod uwagę, że ta seria pojawiła się w sprzedaży na długo przed foliowymi cieniami MUR, dziwię się tylko, że tak mało o niej słychać.


CIEŃ DO POWIEK INGLOT 452


Ten cień kupiłam z myślą o swojej halloweenowej charakteryzacji i szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że zagości się w mojej kosmetyczce na dobre. Tymczasem zawsze, kiedy maluję oczy czymś więcej, niż tylko tuszem, bakłażanek od Inglota ląduje w załamaniu powieki, a w sylwestrowym makijażu pięknie wpisał się w moje burgundowe smoky. Świetnie się rozciera, a nałożony na mokro lśni pięknymi drobinkami. Cudo!

Zdjęcie z czasów, gdy jeszcze planowałam zadedykować bakłażankowi osobny post :)


KREDKA CATRICE EYEBROW LIFTER


Już nie pamiętam, w jakich okolicznościach trafiła w moje ręce kredka Catrice do rozjaśniania łuku brwiowego, ale wiem, że nie używam jej w ten sposób w ogóle. Okazała się za to hitem do rozjaśniania linii wodnej. Klasyczne beże w moim przypadku sprawdzały się słabo, ale ta, o lekko różowawym odcieniu, spisuje się w tej roli świetnie. Jest trwała, nie podrażnia moich oczu i pięknie odświeża wiecznie zmęczone oko wiecznie niewyspanej nie-tak-młodej matki.


LAKIER DO PAZNOKCI ASTOR QUICK&SHINE 502 Hot Chocolate Season


Nigdy bym nie podejrzewała, że będę w stanie wskazać kiedyś ulubiony w ciągu roku kolor lakieru do paznokci, ale ten gagatek zasługuje na wyróżnienie. Niesamowity jest przede wszystkim jego kolor: zawieszony gdzieś między starym złotem, plamą benzyny, łuską karpia i śniedziejącą srebrną łyżką wazową. Teraz na pewno macie już zupełnie jasne wyobrażenie koloru, zdjęcie dodaję więc tylko dla formalności. No powiedzcie sami, czy nie jest cudny?

Hot chocolate season w akcji w ramach przedświątecznego manicure

POMADKA W PŁYNIE INGLOT HD MATTE 26


Ta pomadka to odkrycie grudnia, więc może nazywanie jej hitem 2016 roku jest trochę na wyrost, ale prawdą jest, że teraz nie wyobrażam sobie bez niej dnia. Przedstawiła mi ją całkiem niedawno moja droga Asia (<3) i za to będę jej dozgonnie wdzięczna. To bez wątpienia najpiękniejszy zgaszony brudny róż na świecie. Noszę go na co dzień i jest przepiękny. Miałam go na sylwestrze do burgundowego smoky i był przepiękny. W ogóle całe moje szminkowe zapasy mogę wyrzucić w diabły, bo tylko Inglota kocham. Zastyga w sekundzie na mat, ale nie przesusza ust. Aplikuję go raz dziennie i jestem umalowana do końca dnia pracy. No, czasem ponawiam w domu, bo wygląda tak pięknie, że nie mogę się na niego napatrzeć... Jest mega wydajny, bo ocieram aplikator z obu stron i maluję całe usta tą odrobinką, która została. A w dodatku pachnie jak malinowa mamba! Jeśli jeszcze go nie znacie, koniecznie sprawdźcie. Naprawdę warto!


PIELĘGNACJA

KREM NA NOC I PEELING AVA PORE SOLUTIONS

Pamiętam, że jeszcze rok temu należałam do grona wyznawców serii Super Hiper Ekstra Mezo z Bielendy (to ta zielona). Ale potem trafiłam na Avę i… przepadłam. Tj. serię od Bielendy nadal lubię, ale ta seria, skierowana do dojrzałej (czyli mojej) skóry z niedoskonałościami (czyli mojej), okazała się strzałem w dziesiątkę, bo rozprawia się z niedoskonałościami, nie przesuszając skóry. Bio peeling to mistrz dyskretnego złuszczania – nałożony na noc, do rana rozprawi się z martwym naskórkiem, a po zmyciu odsłoni skórę gładką, miękką i nie przesuszoną. Krem na noc to treściwy, komfortowy produkt o maślanej konsystencji i odczuwalnie odżywczym działaniu. Do serii należą jeszcze trzy inne produkty: serum na dzień, maska i pianka do demakijażu (te dwa ostatnie to chyba zupełne nowości) i je też muszę przetestować.
Rozczulają mnie też nazwy produktów Ava - skuteczny bio peeling i wyjątkowo bogaty krem na noc. Słodkie, doprawdy, chociaż budzi we mnie niejasne podejrzenie, że pozostałe produkty marki nie mogą być skuteczne i wyjątkowe, jeśli nie opatrzono ich stosowną adnotacją.


PEELING OCZYSZCZAJĄCY SYLVECO

Peelingi chemiczne swoją drogą, ale nie ma to jak porządne, mechaniczne złuszczanie od czasu do czasu. W tej roli peeling od Sylveco jest niezastąpiony. Drobinki korundu ścierają mocno, więc wrażliwcy i naczynkowcy mogą być niemile zaskoczeni, ale dla mojej tłustomieszanej skóry to ideał. Zazwyczaj zostawiałam go na 5 minut na skórze, potem wykonywałam przez 2 minuty masaż, a po zmyciu peelingu nakładałam ulubiony olejek. Dzięki temu skóra natychmiast stawała się aksamitnie gładka i odczuwalnie czystsza.


POMADKA PIELĘGNACYJNA Z PEELINGIEM SYLVECO

Nie będę po raz kolejny piać nad peelingującym sztyftem Sylveco (pisałam już o nim tutaj - klik!), ale jeśli któraś z Was jeszcze go nie miała, to spróbujcie koniecznie: dla marcepanowego zapachu, delikatnego złuszczenia i niesamowitego odżywienia. Niekoniecznie w tej kolejności.


MASŁO DO CIAŁA EFEKTIMA COCONUT MIRACLE


Masełko Efektima znalazłam w grudniowym pudełku beGlossy, które trafiło do mnie pod choinkę i bardzo polubiłam. Marka była mi, szczerze mówiąc, zupełnie nieznana (taka ze mnie blogerka właśnie), więc  z zapałem przystąpiłam do testów. Próbka o pojemności 50 ml posłużyła mi na 4 użycia na całe ciało i to wystarczyło, żeby wzbudzić apetyt na więcej. To naprawdę ciekawy produkt, bo odczuwalnie odżywia, ale wchłania się piorunem; pozostawia na skórze delikatny film, ale nie klei się – na okres zimowych przesuszeń to dla mnie wymarzone rozwiązanie. Nie ma może super naturalnego składu, ale co z tego, skoro DZIAŁA? Czuję się w nim bardzo komfortowo, więc na pewno skuszę się na pełną pojemność. Informacja dla łasuchów – to masło nie pachnie kokosem.


SZAMPON PILOMAX WAX DAILY


O szamponie Pilomax przeczytałam daaawno temu u Agaty (klik!), a że problem przetłuszczającego się skalpu był mi aż nadto znajomy, postanowiłam spróbować. Złapałam go przy okazji cyklicznych okołogrypowych zakupów w aptece za szałową kwotę 4.99 i bardzo polubiłam. Myje dobrze, ale nie tak bezlitośnie jak Seboradin, a jednak na tyle skutecznie, żeby o jeden dzień przedłużyć świeżość moich włosów. Dla mnie to bardzo dużo, więc na pewno zostanie ze mną na dłużej.


MYDŁO DO RĄK ZIAJA ŚWIĄTECZNE AROMATY – karmelizowany migdał


Cóż, kolejny ulubieniec końcówki roku, ale co zrobić, skoro akurat na święta miła Ziaja postanowiła uraczyć nas trzema limitowanymi zapachami produktów do pielęgnacji ciała. Mydełko w piance zdetronizowało w naszej łazience sprawdzonego ulubieńca z Isany, myje delikatnie, nie przesusza i jak pachnie! Zachęcona eksperymentem z karmelizowanym migdałem, puściłam kantem przebrzydły krem do rąk Anida dla pierniczkowego kremu ochronnego i żałuję tylko, że to seria limitowana. Mniam!


ZAPACH

KENZO JUNGLE EDP

O Słoniu Kenzo pisałam Wam już chyba pińcet razy, więc tym razem sobie daruję. Kto chce, może poczytać więcej tu i tu.


SUCHY OLEJEK DO CIAŁA YVES ROCHER MONOI DE TAHITI
 
Buteleczka może trochę zbyt styrana życiem, jak na wymagania blogosfery, ale za to macie dowód, że jest w użyciu :)
Olejek Monoi, który pojawia się w ofercie Yves Rocher każdego lata, odkryłam dzięki Justynie J I za to będę jej dozgonnie wdzięczna, bo dziś nie wyobrażam sobie wakacji bez niego. Bo taki właśnie ten zapach jest – to skondensowane wakacje, słońce na rozgrzanej skórze, zmieszane z zapachem tropikalnych owoców i słodkiego, upajającego drinka. To nie jest typowy letni świeżak, ale dla mnie nie ma już lata bez Monoi. 


MARKA ROKU

MAKIJAŻ

Na koniec postanowiłam dołożyć jeszcze kategorię dodatkową, żeby uhonorować markę, o której niewiele powyżej pisałam, ale która zasługuje na choćby krótką wzmiankę. Mowa o Golden Rose. Tak się bowiem składa, że chociaż tylko jeden z całorocznych ulubieńców pochodzi spod sztandaru GR, to marka wypuściła tyle świetnej jakości produktów, że skrzywdziłabym ją, nie pisząc choćby kilku słów. No bo sami przyznacie, że jest tego trochę – matowe pomadki w kredce (mam trzy), matowe pomadki w płynie (mam dwie), metaliczne eyelinery (mam złoty i w leniwe dni starcza mi za cały makijaż), pudry (mam dwa, jak już wiecie), sztyfty do konturowania (właśnie kupiłam ten w odcieniu Bright Gold i chyba odszczekam to, co pisałam o złotych rozświetlaczach). Jakość tych produktów w stosunku do ich ceny sprawia, że po prostu grzechem jest nie spróbować.


PIELĘGNACJA

W kategorii pielęgnacyjnej marką roku zostaje dla mnie Sylveco. Wiecie już, że uwielbiam ich peelingi, ale są przecież jeszcze kremy z betuliną (brzozowy ratuje mnie i synka w mroźne dni), płyn do higieny intymnej, tymiankowy żel do twarzy. No i jest też nowa linia dla dzieci, która już czeka w kolejce do przetestowania.



Uff! Dotrwaliście do końca? Jeśli tak, należą się Wam potężne oklaski J Jeśli macie siłę, napiszcie koniecznie, czy znacie moich ulubieńców? A może jacyś są też Waszymi? Co było Waszym hitem roku? Dajcie znać!

Buziaki,
Iga

1 komentarz:

  1. Podkład Max Factor Facefinity to genialny produkt na lato. Trafiłam na niego przypadkiem - chciałam kupić fluid, który będzie zawierał filtr przeciwsłoneczny i nie spłynie po kilku godzinach. Facefinity sprawdził się doskonale. Nie tylko ładnie wygładził cerę, lecz także zakrył wszystkie niedoskonałości. Bomba!

    https://makeup.pl/product/40415/

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2016 pooderniczka , Blogger