Przyznaję, że kiedy jeszcze
raczkowałam jako widz i czytelnik w świecie urodowych blogów i vlogów,
koncepcja stosowania peelingu do ust wydawała mi się absurdalnym i
ekscentrycznym sposobem na pozbycie się nadmiaru pieniędzy. Zanim nastała era
matowych produktów do ust, problem przesuszonych warg i suchych skórek był mi
też właściwie obcy, nie zmagałam się też z żadnym naustnym problemem, którego
nie rozwiązałaby gruba warstwa uniwersalnego balsamu Oriflame. Dziś złuszczanie
ust stało się częścią mojego pielęgnacyjnego dekalogu, a poniższe zestawienie
prezentuje trzy peelingi do ust, których miałam okazję spróbować.
EVELINE PRECIOUS OILS – delikatny
peeling do ust 8 w 1
Mimo całej mojej sympatii do
marki Eveline, jest to najsłabszy produkt w poniższym zestawieniu. Producent
obiecuje wiele różnych cudów, między innymi oczyszczenie, wygładzenie,
ujędrnienie, napięcie, niwelowanie zmarszczek, nawilżenie i regenerację, a
wszystko to dzięki obecności naturalnych olejków. Hmm, ciekawe, że nie ma tu
ani słowa o złuszczaniu, bo to podstawowy cel peelingu i, nawiasem mówiąc,
jedyne zadanie, z którego ten produkt się wywiązuje. Niestety, poza tym trudno
mi wskazać jakieś plusy. Peeling to niewielkie drobinki zatopione w dość
twardym sztyfcie o woskowej konsystencji. Drobinki nie rozpuszczają się i to
największa wada peelingu – po wykonaniu masażu trzeba go po prostu zetrzeć z
ust, co nie jest niestety szczególnie przyjemne, bo mają konsystencję piasku i
dla delikatnej skóry warg mogą być zbyt ostre. Całości nie uprzyjemnia niestety
również dość sztuczny zapach, ale jedno peelingowi trzeba oddać – jest baaardzo
skuteczny i złuszcza jak szaleniec.
MIÓD I OLIWA, czyli złuszczanie
DIY
Numer dwa na mojej liście to
znana wszystkim formuła domowego peelingu. Na moją mieszankę składa się
łyżeczka płynnego miodu, łyżeczka cukru i kilka kropel oliwy lub olejku. To
ilość wystarczająca na wygładzenie ust całej armii. Pozwalam sobie na
przechowywanie mieszanki przez około tydzień w lodówce lub od razu zużywam
całość do delikatnego złuszczania całej twarzy. Plusów jest kilka: prosty i
bezpieczny (dla tych, którzy nie są uczuleni na miód) skład, brak zbędnej
chemii i konserwantów, i oczywiście możliwość zjedzenia peelingu po wszystkim :) Plusem tej receptury jest niski, a właściwie żaden koszt przygotowania scrubu (kto nie ma w kuchni oliwy i cukru?), a także fakt, że o sile złuszczającej mieszanki decydujemy sami. Jedyny minus to
konieczność samodzielnego spreparowania peelingu. Powiedzmy sobie szczerze, uruchamianie kuchennego laboratorium za każdym razem, kiedy macie ochotę złuszczyć naskórek, nie każdemu przypadnie do gustu.
POMADKA Z PEELINGIEM SYLVECO
Na szczycie podium znalazł się
produkt Sylveco. Rolę złuszczających drobinek pełnią tu kryształki cukru,
dzięki czemu po prostu się rozpuszczają i na ustach pozostaje jedynie przyjemnie nawilżająca warstewka produktu. Producent nazywa swoje dzieło pomadką z peelingiem i tak w istocie jest. Z funkcji peelingującej wywiązuje się pierwszorzędnie, ale ramię w ramię z właściwościami złuszczającymi idzie działanie pielęgnacyjne. Nakładam ją zwykle przed snem, raczej szczodrą warstwą, a rano budzę się z ustami miękkimi, apetycznie zaróżowionymi i nawilżonymi. Działanie złuszczające jest na tyle delikatne, że można ją
stosować codziennie, i tak właśnie robię, tym bardziej, że za naturalny skład
płacimy bardzo krótkim terminem przydatności: na zużycie sztyftu mamy zaledwie
trzy miesiące. W gruncie rzeczy formuła i działanie pomadki jest bardzo zbliżona do działania peelingu DIY, ale forma wygodnego sztyftu i fakt, że dzięki niemu jestem zwolniona z obowiązku mieszania własnego scrubu to dla mojej leniwej natury atut nie do przecenienia :) Jako fanka wszystkiego, co słodkie, nie mogę nie wspomnieć o cudnym, migdałowym zapachu pomadki.
Tak wyglądają moje doświadczenia
z produktami złuszczającymi do ust. Czy Wam też zdarza się z nich korzystać?
Buziaki,
Iga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz