03:00

CZASOUMILACZE, CZYLI MOJE SPOSOBY NA RELAKS

CZASOUMILACZE, CZYLI MOJE SPOSOBY NA RELAKS

Natchniona własnymi gorzkimi żalami na temat braku czasu i nadmiaru stresów wpadam dziś z postem odnośnie moich ulubionych sposobów na relaks. Zabrzmi to banalnie, ale w tym całym codziennym pędzie zbyt łatwo i chętnie zapominamy o sobie. A w imię czego cała ta gonitwa, jeśli każdy poranek witamy z westchnieniem udręki i tylko marzymy, by dzień wreszcie się skończył? Oczywiście, przejściowe trudności są nieuniknione, ale tym bardziej istotne jest, by w takich właśnie chwilach pamiętać o zrobieniu czegoś dobrego dla siebie. Niech to będzie ulubiony smakołyk, odcinek serialu, krótki spacer – wystarczy naprawdę drobiazg, by przywrócić choćby pozorną równowagę i dać chwilę wytchnienia. Dziś opowiem Wam o moich ulubionych i skutecznych sposobach na odprężenie.


I od  razu na wstępie słówko komentarza: staram się w tym poście skupić na takich metodach, które są dostępne dla każdego i to niezależnie od pogody. Dlatego nie przeczytacie tutaj o innych sposobach na relaks, które też znalazłyby się w moim top 10, jak zabawy z synkiem, wycieczki rowerowe, mizianki z kotem, piknik w parku czy pielenie grządek, bo zakładam, że nie każda z nas ma dziecko, kota lub ogródek J

Wszystkie sposoby uszeregowałam w kolejności według ilości czasu, jaką pochłaniają. Najmniej czasochłonne propozycje znajdziecie na samym końcu wpisu J


60 MINUT – KSIĄŻKOWY PRZYKŁAD


Nie wiem, jak to wygląda w Waszym wypadku, ale ja sięgam po książki głównie wtedy, kiedy wiem, że mam dla siebie przynajmniej godzinę niezmąconego spokoju. Zdarza mi się to rzadko, prawda – najczęściej nocami – ale po prostu nie znoszę tego momentu, kiedy na dobre rozsmakuję się w lekturze, a tu nagle po kwadransie muszę przerywać i lecieć obierać ziemniaki albo śpiewać o narkoleptyku Panu Janie. Najchętniej więc czytam, kiedy jestem w domu sama, wieczorową porą w łóżku, albo… przy gotowaniu. Lubię zabrać ze sobą książkę do kuchni i pod pretekstem doglądania rosołu na chwilę zanurzyć się w lekturze. Jak to dobrze, że mój mąż nie wie, że rosół to się w zasadzie gotuje sam.



40 MINUT – CHLUP DO WODY


Kiedy dzień naprawdę da mi w kość, nic nie relaksuje mnie lepiej niż ciepła kąpiel w pachnącej pianie. Przytłumione światło, w tle cicha muzyka, migotanie świeczek i brak dobijających się do drzwi Mężczyzn Mojego Życia – to wszystko, czego mi trzeba. 40 minut wystarcza mi na wszystkie okołokąpielowe ablucje, ale w samej wannie siedzę zwykle nie dłużej niż 20 minut. Kiedy jestem już pomarszczona jak rodzynek, wypuszczam wodę z wanny i zabieram się za sumienne namaszczanie się wonnościami. To wtedy mam czas na nałożenie maseczki, olejowanie włosów, na aplikację samoopalacza. Po takich 40 minutach opuszczam łazienkę zluzowana niczym kurczak z przepisu Julii Child.



30 MINUT – SZPONY DESDEMONY


Zabrzmi to może dziwnie, bo malowanie paznokci to przecież w istocie strata czasu, a nie sposób na relaks, ale ja uwielbiam ten proces! Może dlatego, że w moim przypadku zmienia się to w cały pazurzasty rytuał: zmywanie, piłowanie, nakładanie odżywki, wybieranie koloru, malowanie, aplikacja oliwki na skórki, no i moje ulubione: kochanie, wyłącz piekarnik / sprzątnij po kocie / przewiń  Ksawcia, bo ja mam mokre paznokcie! – wszystko to składa się na niezwykle relaksujących 30 minut. A jeśli w tym czasie uda mi się jeszcze obejrzeć ulubionego vloga lub odcinek Przyjaciół, od razu z większą energią mierzę się z codzienną rutyną.




20 MINUT – BEZ KAWY NIE MA ZABAWY


Kawa już jakiś czas temu przestała być dla mnie przyjemnością, a stała się po prostu niezbędnym do życia suplementem diety, przyjmowanym bezrefleksyjnie i bez satysfakcji. Przychodząc do pracy, pierwsze kroki kierowałam do kuchni, gdzie mechanicznie zaparzałam kawę, a następnie z kubkiem dymiącego naparu zasiadałam przy komputerze i tam potrafiłam tkwić przez wiele godzin, nie odrywając siedzenia od siedzenia. Czasem, w najbardziej zabiegane dni, ta sama kawa towarzyszyła mi przez cały dzień i tuż przed wyjściem z pracy dopijałam resztki lodowatej, zmętniałej lury. Brr.


Na szczęście te dni dobiegły końca i udało mi się przywrócić kawie status relaksującego przerywnika, który poprawia mi humor i dodaje energii. Udało się to dzięki dwóm czynnikom. Po pierwsze, musiałam przestawić sobie pewien pstryczek w głowie. Ojjj, nie było to łatwe. Ale dziś, pijąc kawę, staram się nie mieć przed sobą żadnego monitora – nieważne, czy chodzi o telewizor, komputer czy telefon. Te rozpraszacze towarzyszą mi cały dzień i w ciągu tych 20 minut naprawdę świat się nie zawali. Jeśli jestem w domu i pogoda na to pozwala, wychodzę na balkon albo otwieram książkę. Jeśli jestem w pracy, staram się tę „kawową przerwę” dzielić z kimś, z kim dobrze się czuję. To chwila dla mnie i cieszę się, że dojrzałam do tego, żeby moment wolny od pracy przestać traktować jako stratę czasu. Po takich 20 minutach wracam do swoich zajęć z nową energią i pasją. Więc tak naprawdę to inwestycja w moją produktywność, szefie! J


Drugi czynnik to fakt, że w końcu znalazłam swoją idealną kawę. W czasie ciąży i karmiąc piersią zrezygnowałam z kawy zupełnie i zadowalałam się tylko substytutem w postaci kawy zbożowej. Lubiłam ją i nadal lubię, ale powiedzmy sobie szczerze: to nie jest to samo co prawdziwa kawa. Do słodkiej bułki ok, nada się, ale żeby uzdatnić mózg na 8 godzin pracy potrzeba czegoś więcej. Problem w tym, że kiedy postanowiłam pogodzić się z kawą, nagle okazało się, że jakoś nam ze sobą nie po drodze. Mielona stawała mi kołkiem w gardle, a potem pół dnia serce tańczyło mi kankana na żebrach. Rozpuszczalna irytowała nieznośnym, kwaskowym posmakiem i zapachem. Pozostawała kawa w kapsułkach, ale ciężko nosić ze sobą ekspres wszędzie, a przy tym półtora miesiąca temu mój wysłużony ekspres Dolce Gusto w oparach pary i absurdu wyzionął ducha. Już myślałam, że jedyną pobudzającą alternatywą będzie kokaina lub wrzucanie za kołnierz kostek lodu (oba sposoby zbyt radykalne jak na mój gust), kiedy dotarła do mnie paczka od Nescafe.


Nescafe Azera występuje w dwóch wariantach: Americano (to moja faworytka) i Espresso. Oba są głębokie i wyraziste w smaku, aksamitne i zupełnie pozbawione nieznośnej kwaskowej nuty! Obie kawy składają się z mieszanki kawy rozpuszczalnej i drobniutko zmielonej, i tu jak sądzę leży przyczyna ich smaku. Kampanii Nescafe Azera przewodzi hasło U siebie to ty jesteś baristą i coś w tym rzeczywiście jest, bo oba warianty tej kawy mają bardzo kawiarniany smak i oprawę. Americano to taki bardziej delikates, do picia w dużej filiżance, idealnie komponujący się z kroplą mleka i kruchym ciasteczkiem. Espresso, wiadomo – włoski klasyk o mocy konia wyścigowego, do picia z naparstków – nie do końca moja bajka, ale trzeba mu przyznać, że nie ustępuje smakiem swojemu bratu. Tak czy inaczej, jeśli nie chcecie rezygnować ze smaku kawy mielonej, a jednocześnie nie lubicie użerać się z mułem z fusów, spróbujcie Nescafe Azera – może i Wam się spodoba.



15 MINUT – PRACA U PODSTAW

Gdy czas już naprawdę mnie goni, a ja nie chcę odmawiać sobie odrobiny relaksu, stawiam na… stopy. Dotąd zawsze wybierałam sole do kąpieli, ale przy okazji ostatnich zakupów wpadła mi w ręce kąpiel do stóp z Evree. To dobry wybór, jeśli Wasze stopy są opuchnięte i zmęczone po całym dniu – obecny w składzie olejek z drzewa herbacianego działa odświeżająco i lekko chłodzi, może też wesprzeć działanie przeciwbakteryjne i przeciwgrzybiczne. Wypisany na etykiecie kwas mlekowy zamyka skład, więc w działaniu złuszczającym raczej nie pokładałabym wielkich nadziei, chyba że wylejecie całą buteleczkę na raz.


Kiedy nie mam czasu i ochoty na nocne nawilżanie stóp (bo nie znoszę mieć klejących stóp), wybieram spray Evree. Usłyszałam o nim w filmiku Maxineczki i kiedy spotkałam go w Rossmannie, bez wahania strąciłam go do koszyka. Ma naprawdę fajny skład i działa! Ja aplikuję go kilka razy w ciągu dnia i naprawdę widzę różnicę. Stopy są bardziej miękkie, gładsze, w wyraźnie lepszej kondycji. Za nawilżenie odpowiada głównie mocznik, gliceryna i pantenol. Miły, świeży zapach zapewnia ekstrakt z szałwii i oczaru wirginijskiego. Żaden z tych produktów nie jest jednak opcją dla osób, które nie lubią efektu chłodzącego w kosmetykach. I kąpiel, i spray dają bowiem odczucie lekkiego chłodzenia.


To już wszystko w tym przydługim wpisie o ulubionych sposobach na relaks! Na koniec muszę jednak, tonem wyjaśnienia, dodać, że wiele sposobów chętnie i często ze sobą mieszam. Zdarza się, że maluję paznokcie, mocząc stopy w misce, czytam książkę w wannie albo słucham muzyki z maseczką na twarzy i filiżanką kawy w ręku. Mam także sposoby na relaks, gdy czasu nie ma w ogóle… ale to już temat na kolejny wpis.

Trzymajcie się ciepło i niech relaks będzie z Wami!

Buziaki,

Iga

08:00

SPRZYMIERZENIEC BLADYCH TWARZY – BIODERMA PHOTODERM NUDE TOUCH

SPRZYMIERZENIEC BLADYCH TWARZY – BIODERMA PHOTODERM NUDE TOUCH



Zgodnie z obietnicą, wpadam dziś z krótką recenzją dość niezwykłego produktu do… no właśnie, do makijażu? Do pielęgnacji? Przeciwsłonecznego? Gdyby Bioderma Photoderm Nude Touch SPF 50+ przefrunęła nad miastem, kosmetykoholicy, zadzierając głowy, wołaliby: czy to podkład? Czy krem z filtrem? Czy preparat przeciwtrądzikowy?

A Bioderma jest w istocie wszystkim po trochu. Tak opisuje ją producent:

Kombinacja filtrów mineralnych UVA/UVB oraz patentu Cellular Bioprotection™ chroni skórę przed promieniowaniem UV natychmiastowo i na długi czas. Patent Cellular Bioprotection™ chroni biologiczne struktury i stymuluje naturalne mechanizmy obronne skóry, przeciwdziała starzeniu się skóry.

Dodatkowo Bioderma obiecuje:

Ochrona przeciwsłoneczna:
  • Bardzo wysoka fotoprotekcja mineralna UVA/UVB dzięki patentowi Cellular Bioprotection
  • SPF 50+ (metoda in vivo)/ UVA 25 (metoda in vivo)
Perfekcyjna skóra:
  • Kontrola błyszczenia oraz naturalny efekt NUDE przez 8 godzin
  • Skóra uzyskuje naturalny wygląd już w 30 sekund
  • Wyrównuje koloryt skóry i wydobywa jej naturalny blask
  • Redukcja niedoskonałości w 21 dni
  • Wodoodporny
Rezultaty:
  • Skóra jest natychmiastowo chroniona, uzyskuje perfekcyjny, naturalny wygląd. Z każdym dniem niedoskonałości są coraz mniej widoczne
  • Bardzo lekka, aksamitna konsystencja, pudrowe, matowe wykończenie zapewnia skórze perfekcyjny wygląd.


Nowy podkładokrem od Biodermy ma być więc produktem, który jednocześnie pielęgnuje cerę mieszaną, przeciwdziałając niedoskonałościom, chroni ją przed szkodliwym promieniowaniem, a także ujednolica koloryt cery, zapewniając matowe wykończenie. Całkiem sporo tych obietnic, prawda? A jak jest w rzeczywistości? Otóż, naprawdę nieźle.


Nałożony na skórę produkt początkowo nie robi najlepszego wrażenia. Bardzo lejący, o lekko tłustawej, jakby śliskiej konsystencji, wydaje się zupełnie nieodpowiedni dla tłustej, mieszanej czy trądzikowej cery. A jednak już po chwili ładnie wtapia się w skórę i łączy z jej fakturą, dając naturalne wykończenie i wyrównanie kolorytu. Ja nakładam go na testowany obecnie, lekki krem od Nivea i ten duet sprawdza się u mnie świetnie. Nie ma wprawdzie krycia tradycyjnego podkładu, ale też nie taka jest jego rola: ma stanowić bazę do makijażu no-make-up, wyglądać jak naturalna, zdrowa skóra. Do przykrycia większych przebarwień czy zaczerwienień będzie więc potrzebny korektor, ale nie uważam tego za wadę.

Od lewej: Teinte Claire, Teinte Naturelle.
Pozostawiony na skórze bez przypudrowania produkt Biodermy ma dość nietypowe wykończenie. Twarz nie sprawia wrażenia tłustej, ale jakby wilgotnej, może nawet lekko spoconej? Nie jest to z pewnością zdrowy efekt glow, o jakim marzymy i z tą obietnicą uzyskania perfekcyjnego wyglądu skóry w 30 sekund producent mocno się przeliczył. Do pełnego zmatowienia produkt potrzebuje około godziny: dla mnie to za długo i zwykle po prostu kilka minut po aplikacji przypudrowuję twarz pudrem ryżowym z Lovely. O właściwościach matujących Biodermy dobrze jednak świadczy to, jak długo ten mat utrzymuje się na mojej cerze: zwykle około 6-7 godzin. W przypadku Healthy Mix ponowne przypudrowanie jest konieczne już po 4 godzinach.

Na zdjęciu Bioderma Photoderm Nude Touch w odcieniu Teinte Claire, na policzkach kremowy róż Maybelline, całość utrwalona pudrem ryżowym Lovely. Mina smutna, bo poniedziałek.
Podkład Biodermy stworzony jest na bazie pigmentów mineralnych i dostępny w trzech odcieniach. Ja do przetestowania otrzymałam dwa jaśniejsze: najjaśniejszy w gamie, mocno żółty Teinte Naturelle oraz lekko opalony (i obdarzony dość mylącą nazwą) Teinte Claire. Na początku sezonu, w okolicach kwietnia odpowiedni był dla mnie odcień najjaśniejszy, dziś, kiedy resztę ciała mam lekko opaloną, wybieram Teinte Claire. Oba ładnie wtapiają się w moją skórę bez plam i odcięć, musicie jednak pamiętać, że mam ultraciepłą karnację: Królewny Śnieżki mogą więc mieć problem ze znalezieniem odpowiedniego odcienia. Można wprawdzie spróbować mieszania produktu z innym podkładem, ale to na pewno zmniejszy jego przeciwsłoneczną moc.

Od lewej: Bioderma Teinte Claire, Bioderma Teinte Naturelle, Healthy Mix 51 Vanille. Kiedy ja się tak opaliłam?
Do przeciwsłonecznej mocy filtrów od Biodermy mam właściwie pełne zaufanie. Inaczej wygląda kwestia redukcji niedoskonałości: tu nie zauważyłam szczególnej poprawy, a stosuję Nude Touch już od kilku miesięcy. Nie zaliczam tego jednak na minus, bo moja cera, z różnych względów, ma teraz własne i bardzo radykalne podejście do wielu aspektów pielęgnacji. Warto jednak pamiętać, że obecność tak filtrów mineralnych, jak i kwasu salicylowego ma wpływ na charakterystyczną formułę podkładu. Jest bardzo płynny i ma tendencję do rozwarstwiania się. Przed każdym użyciem trzeba więc dobrze wymieszać produkt, by konsystencja stała się jednolita, a filtry rozprowadziły się równomiernie w produkcie. Płynna, wodnista niemal formuła to pewna uciążliwość przy aplikacji: ja nalewam produkt w zagłębienie dłoni i stamtąd nabieram go palcami i przenoszę na skórę. Odradzałabym nakładanie go gąbką lub pędzlem, bo błyskawicznie wessą płyn i tyle będzie z malowania J Ja zwykle poprzestaję na rozprowadzeniu produktu palcami, ale czasem na koniec dodatkowo delikatnie wstemplowuję go gąbeczką, by uzyskać lepsze stopienie się ze skórą.

Ponownie, od lewej Bioderma, po prawej Bourjois. Nadal nie wierzę, że mogłam być tak blada.
Bioderma Photoderm Nude Touch 50+ ma być rozwiązaniem dla osób, które nie chcą rezygnować z makijażu w czasie plażowania i to uważam za niezupełnie trafiony pomysł. Po kilku godzinach od aplikacji, a także po zmoczeniu lub wytarciu twarzy wymagana jest ponowna aplikacja, a nie sądzę, żeby ktokolwiek miał ochotę nakładać sobie na twarz kolejne i kolejne warstwy kolorowego produktu. Można oczywiście zmyć twarz i zaaplikować produkt od nowa, ale czy jest sens taszczyć na plażę środki do demakijażu? To zostawiam Waszej decyzji. Ja Biodermy na plażę raczej ze sobą nie zabiorę, ale na pewno spędzę z nią całe lato w mieście. To naprawdę dobry produkt dla osób, które nie mogą lub nie chcą rezygnować latem ani z makijażu, ani z wysokiej ochrony przeciwsłonecznej. Tu mamy jedno i drugie w jednym produkcie. Czego chcieć więcej? No, może tylko nieco niższej ceny. W aptekach internetowych i stacjonarnych cena Nude Touch waha się od około 50 do 70 zł.


A jak jest u Was? Korzystacie z kremów z filtrami? Czy taki produkt ma szansę się u Was sprawdzić? Piszcie J

Buziaki,
Iga

03:19

MISTRZOWIE (INTENSYWNEGO) PORANKA

MISTRZOWIE (INTENSYWNEGO) PORANKA

Instagramowo i blogowo sporo się ostatnio uskarżałam na brak czasu. W domu i w zagrodzie (czyt. w pracy) działo się u mnie ostatnimi czasy dużo, dużo za szybko i zdecydowanie zbyt nerwowo. Od popadnięcia w obłęd ratowały mnie w tym okresie hurtowe ilości kawy, czekolady i truskawek, a także mój ślubny, który mężnie i podniesioną głową znosił moje stany maniakalno-depresyjne.

Wyścig z czasem najbardziej kuriozalne rozmiary przyjmował o poranku, kiedy miotałam się jak oszalała między Młodym, który odmawiał siedzenia na nocniku w samotności i zawsze domagał się przynajmniej jednoosobowej publiczności; szafą, która wyglądała, jakby w nocy nastąpiła w niej seria mikrodetonacji, które nieskazitelny ład zmieniły w krajobraz po bitwie; oraz toaletką, przy której z doskoku usiłowałam dokonać ablucji niezbędnych do uzdatnienia mojej twarzy. W tych dramatycznych okolicznościach doceniłam posiadanie żelaznej rezerwy makijażowej, która pozwalała mi w ciągu kilku minut zmienić oblicze zmęczonego pogonią za mózgami zombie w twarz może nie piękną, ale nadającą się do wystawienia na widok publiczny. I o tym właśnie (o rezerwie makijażowej, nie o głodnych zombie) będzie dzisiejszy post.


W roli podkładu występowały u mnie ostatnio (naprzemiennie bądź w duecie) dwa produkty. Photoderm Nude Touch SPF 50+ od Biodermy długo dawał radę solo, ale teraz, kiedy moja cera zmieniła odcień z księżycowo bladej na woskową, jest już dla mnie zbyt jasny. Ma więc szansę sprawdzić się jako opcja podstawowa dla wszystkich bladzioszków. Niebawem spodziewajcie się pełnej jego recenzji, a tymczasem niech wystarczy Wam ta powierzchowna rekomendacja: Bioderma wymiata. Pielęgnuje, zastyga do satynowego matu, trzyma się bez strat cały dzień, ujednolica koloryt i w dodatku chroni przed szkodliwym promieniowaniem. Miodzio.


Z kolei Beauty Balm od Golden Rose to najbliższy ideałowi drogeryjny krem prawie-jak-BB, jaki znam. Ok, znam niewiele. Ale nie zmienia to faktu, że mazidło GR naprawdę warte jest bliższej znajomości. Ma przyjemną, gęstą i treściwą konsystencję, daje komfortowe uczucie na skórze i zawiera nawet filtr SPF 25. Jedyne moje zastrzeżenie dotyczy kolorów, które sprawiają wrażenie, jakby odcienie tworzył, kręcąc ruletką, pijany marynarz. Najjaśniejszy odcień jest owszem, jasny, ale wpadający w prosięcy róż, a kolejny na liście, posiadany przeze mnie numer 02 FAIR, wyciśnięty z tubki ma kolor oranżowej fugi do terakoty. Tak przerażająco prezentuje się przynajmniej do momentu roztarcia na skórze, kiedy okazuje się, że oranżowa fuga ładnie potrafi wtopić się w lekko muśniętą słońcem cerę, dając efekt wypoczętej i promiennej buzi. Cuda i dziwy, proszę państwa.


W świecie udręczonych zombie bez korektora ani rusz i u mnie w tej roli występuje Liquid Camouflage od Catrice. Dobijający denka odcień 01 ładnie kamufluje zasinienia i drobne zaczerwienienia, i chociaż pełnego krycia moich sińców podocznych nie jestem w stanie nim osiągnąć, to nadal lubię naturalny i lekko rozświetlający efekt, jaki daje.


Kiedy decyduję się na pełny makijaż, bez różu nie mogę się obejść i w tej roli nadal święci triumfy Esctasy Blusher od Wibo. Uwielbiam to pełne blasku wykończenie i dziś nie wyobrażam sobie mojej kosmetyczki bez niego. Puchatym, dużym pędzlem do pudru nakłada się bajecznie, jednym ruchem zapewniając naturalną chmurkę koloru. Mogłabym tym pędzlem głaskać się godzinami, ale przecież nocnik sam się nie opróżni.


Blasku nigdy za wiele, szczególnie gdy jest się usiłującym wyglądać jak normalny człowiek zombie, więc rozświetlacza też nie może zabraknąć w mojej żelaznej rezerwie. W tej roli od kilku miesięcy występuje bajeczny Highliter Stick od Golden Rose w odcieniu Bright Gold. Ach i och. Co to jest za rozświetlacz! Ma kremową konsystencję, dzięki której sunie gładko po skórze, ma piękny, ciepły kolor bez irytujących drobinek, ma krycie, które można stopniować od dyskretnego i naturalnego glow po wieczorowy efekt vavavoom. Ja po prostu nabieram go na palec i delikatnie wklepuję w nieprzypudrowaną skórę na szczytach kości jarzmowych, a potem przez cały dzień udaję, że tak, taka jestem właśnie wypoczęta i olśniewająca. Geny, geny panie!


Czy już wspominałam, że blasku nigdy nie jest zbyt wiele? U mnie ta zasada działa cały rok, ale latem – to już absolutnie obowiązkowo. Ale jak tu błyszczeć, kiedy wstrząsana eksplozjami szafa wypluwa z siebie kłębowisko ubrań, a pierworodny wyciem domaga się, żeby mu śpiewać o czarnym bajaje? Ano, jest na to sposób: złoty eyeliner! Mój to Style Liner Metallic od Golden Rose i w zasadzie nie wiem, czy jest w tym odcieniu nadal dostępny, ale sprawdzi się każdy złoty liner, a nawet rozcieńczony Duraline połyskliwy cień do powiek. W trzydzieści sekund wyczarowuję nim przyciągający wzrok, efektowny makijaż oka, który błyskawicznie odświeża spojrzenie i (dosłownie) dodaje mu blasku. Mission accomplished!


 Okej, okej, przyznaję: ściemniałam, że lubię dzienny efekt przyciemnionych i ładnie rozczesanych rzęs, bo już nie pamiętałam, jaką moc ma dobry tusz do rzęs. So Couture So Black od L’Oreal jest więcej niż dobry. To magiczna różdżka, która zmienia moje długie, ale zdecydowanie nie spektakularne rzęsy w wywinięte do nieba, gęste i smoliście czarne firany. Kocham i żałuję, że podczas Wielkiej Promocji zaopatrzyłam się tylko w jedną sztukę.




Na koniec moich Siedmiu Minut Rozpusty obowiązkowo podkreślam usta, ale ponieważ cały makijaż (wyłączając złotą kreskę) udaje, jakoby go w ogóle nie było, tu również wybieram kolor z serii my-lips-but-better. W tej roli ostatnimi czasy sprawdza mi się chwycona w zasadzie na doczepkę matowa pomadka w płynie K*Lips od Lovely. Moja ma odcień Pink Poison i całkiem sprawnie podszywa się pod mój naturalny kolor warg: to zgaszony róż w odcieniu schlebiającym większości karnacji. Polecam do testów, ale dołączoną konturówkę możecie od razu wywalić: do niczego się nie przydaje, a w dodatku jest mniej trwała niż pomadka.


I to tyle, jeśli chodzi o moich mistrzów siedmiominutowego makijażu! Znacie? Lubicie? A może macie swoje sprawdzone wybory, gdy czasu jest niewiele, a pełny makijaż konieczny? Zostawcie komentarz J
  
Buziaki,

Iga

07:28

CZYM PACHNIE LATO – MOJE ULUBIONE PERFUMY NA GORĄCE DNI

CZYM PACHNIE LATO – MOJE ULUBIONE PERFUMY NA GORĄCE DNI

 Hej, dziewczęta i chłopcy!
Można już chyba powiedzieć to głośno, bez obaw, że wiosna się spłoszy i znowu zawinie kitę na trzy tygodnie, pozostawiając po sobie mgły, wichury i deszcze niespokojne: wreszcie jest ciepło! Pora więc zakopać na dnie szafy barchanowe rajty oraz gryzące swetry i przerzucić się na coś lżejszego, niezobowiązującego, skrojonego z porannej mgły i z woni zroszonego bzu. Pora również odstawić wszelkie ciężkie, zimowe zapachy, bo umówmy się: to, co uroczo nas otulało w jesienne i zimowe dni, latem może nas zmiażdżyć z wdziękiem szarżującego nosorożca. Dlatego teraz, bez zbędnych wstępów, zapraszam Was na prezentację moich trzech zapachowych ulubieńców na ciepłe dni.

ELIZABETH ARDEN, GREEN TEA EDP


Klasyczna zielona herbata od Elizabeth Arden to dziś jeden z tych zapachów, na którego niekorzyść działa jego… popularność oraz niska cena. Pierwsza sprawia, że zapach spospoliciał i raczej nie będzie dobrym wyborem dla tych, którzy od perfum oczekują, że będą ich wyróżniać i zwracać uwagę. Niska cena z kolei sprawia, że perfumy Elizabeth Arden stawia się w jednym rzędzie z tanimi podróbkami lub zapachami sygnowanymi przez marki odzieżowe, jak Puma czy Adidas. A to bardzo niesprawiedliwe wobec tego zapachu! Zielona herbata pachnie jak płynący wśród omszałych kamieni wartki, górski strumień, pachnie jak poryw chłodnego powietrza znad wody, jak oszroniony dzban pełen lemoniady, w której pływają ćwiartki cytryn i świeże liście mięty, zasypane brązowym cukrem. Dla wszystkich poszukiwaczy zapachowego orzeźwienia serdecznie polecam. Jedyny minus zapach dostaje ode mnie za trwałość: żeby czuć go na sobie przez cały dzień, muszę ponawiać aplikację 2-3 razy w ciągu dnia, ale… w cenie 100 zł za 100 ml i tak warto.


ELIZABETH ARDEN, SUNFLOWERS EDT


Drugi z moich zapachowych ulubieńców to również perfumy od Elizabeth Arden (bo jeśli nie widać różnicy, to po co przepłacać), ale ulubieniec innego rodzaju. Jeśli Zielona herbata to zapach chłodu i orzeźwienia, to Słoneczniki są apoteozą lata w pełni. Nie znam się na nutach zapachowych i nie będę rozkładać tej woni na molekuły: ja czuję tu rozpaloną, rozgrzaną słońcem skórę, ciężkie i suche kłosy zbóż, pochylone i lepkie od nektaru główki kwiatów. To zapach udręczonej skwarem ziemi, miododajnych roślin i płynącego po palcach lepkiego owocowego soku. W ekstremalnych temperaturach może zadusić, ale mimo swojego ciężkawego charakteru pozostaje bardzo dyskretny, kobiecy i subtelny. Na pewno dam mu szansę, kiedy zrobi się chłodniej, bo być może w jesiennej aurze ujawni swoje otulające oblicze.


GUERLAIN, AQUA ALLEGORIA, LIMON VERDE EDT


Ach, Aqua Allegoria. Przysięgam, że pewnego dnia skompletuję Was wszystkie, a potem do końca swych dni będę tylko pachnieć. Ale zanim to nastąpi, w godnej pojemności musi, MUSI dołączyć do mnie Limon Verde. To najpiękniej podana limonka świata. Jednocześnie słodka i kwaskowa, chłodząca i łagodna, zielona i złamana goryczką owocowej skórki. Najpiękniej o tym zapachu napisał Marcin z bloga Nez de Luxe, który nieustająco przypomina mi, jak niewiele wiem o świecie perfum. Zajrzyjcie tam koniecznie, tylko najpierw wypiszcie wniosek o urlop.

I to już wszystkie moje wioseno-letnie wybory zapachowe. Znacie któreś z tych perfum? A może polecicie nam coś interesującego? Czekamy na komentarze!



Buziaki,
Iga

04:16

STROBING MAKEUP SHIMMERS KIT OD WIBO

STROBING MAKEUP SHIMMERS KIT OD WIBO


W końcu zawitało do nas słońce:) Oby zostało z nami dłużej niż parę dni, a skoro jest taka piękna pogoda to czas najwyższy postawić na rozświetloną buzię. Ja do tej pory byłam zwolennikiem matowego makijażu ale wszystko zmieniło się za sprawą jednej niedrogiej i fantastycznej paletki rozświetlaczy. Marka Wibo ostatnimi czasy zaskakuje nas co raz to nowszymi produktami, które mogą rywalizować z tymi z górnych półek. 





Jak możecie zauważyć paleta strobing makeup shimmers kit ma fantastyczny elegancki design. To przepiękna srebrna kasetka, która przyciąga nasz wzrok. Nie da się przejść obok niej obojętnie. Zewnętrzna cześć kasetki jest jak lustro. Tak więc drugie znajdujące się w środku staje się zbędne. Do produktu dołączony jest również pędzelek.



W środku znajdziemy cztery piękne rozświetlacze w różnych odcieniach. Dwa jasne, które najlepiej nadają się do jasnej karnacji Silver Stars i Champagne przepięknie się mienią i ożywiają buzię oraz dwa ciemniejsze, które używam jako cienie do powiek Russian Gold i Shiny Coco. Rozświetlacze są trwałe. mają malutkie drobinki, które sprawiają, że wyglądamy przepięknie. kolorki na pewno uroczo będą wyglądać również na muśniętej słońcem buzi. Z pewnością jest to must have na zbliżające się wakacje. 



Dajcie ponieść się blaskowi z paletką rozświetlaczy od Wibo :)

04:34

ZESTAW STARTOWY SEMILAC

ZESTAW STARTOWY SEMILAC
Kto mnie zna ten dobrze wie, że jestem maniakiem jeżeli chodzi o malowanie paznokci. Pomalowane paznokcie i zadbane dłonie to w końcu  nasza wizytówka. Kiedyś nie wyobrażałam sobie nie mieć zrobionego mani ale odkąd pojawiło się dziecko wszystko się zmieniło. Dopadł mnie brak czasu na wszystko na co mogłam sobie pozwolić do tej pory, do tego nasze dziecko urodziło się z wrodzonym zapaleniem płuc i nie chciałam mu podtykać wymalowanych dłoni pod nos w czasie karmienia. I tak przez pół roku nie tknęłam żadnego lakieru do paznokci. Teraz kiedy synek ma już rok postanowiłam zaopatrzyć się w zestaw startowy od marki Semilac i jak obiecuje producent cieszyć się hybrydami aż do 21 dni. Póki co przedstawię Wam to co otrzymałam w paczce:)



Lista produktów jakie znajdziemy w zestawie:
  • lampa
  • baza o pojemności 7 ml
  • top o pojemności 7 ml
  • 4 lakiery hybrydowe każdy o pojemności 3 ml w kolorach: 022 Mint, 130 Sleeping Beauty, 032 Biscuit, 040 Canary Green i 043 Electric Pink. 
  • cleaner o pojemości 50 ml
  • remover o pojemności 50 ml
  • waciki bezpyłowe 250sztuk
  • striper
  • dwa pilniczki 
  • blok polerski
Do zestawu dodatkowo zamówiłam sobie lakier hybrydowy budujący SemiHardi Clear o pojemności 7 ml oraz Semi Hardi Shaper Slim 100 sztuk.



Baza przeznaczona jest do stosowania na naturalną płytkę paznokcia. Zwiększa przyczepność lakieru hybrydowego do płytki. Top zapewnia długotrwały połysk i maksymalną ochronę lakieru hybrydowego.


Waciki bezpyłowe to płatki wykonane z celulozy, które nie pozostawiają pyłku na powierzchni paznokcia. Posiadają aż 12 warstw. 


Semi Hardi służy do przedłużania naturalnej płytki paznokcia oraz wzmocnienie jej poprzez nałożenie cieniutkiej warstwy. 

Najnowsza lampa LED 24 W charakteryzuje się minimalistycznym wzornictwem. To właśnie jej design sprawił, że musiałam ją kupić. Dzięki jej budowie (kształt półkola) za jednym razem utwardzimy lakier hybrydowy na pięciu palcach. Co więcej utwardzimy w niej wszystkie lakiery hybrydowe oraz żele UV marki Semilac. Lampa posiada dwa czasy suszenia: 30 sekund i 60 sekund. Jej zaletą jest to, że nie trzeba w niej wymieniać żarówek LED. Ma bardzo dużą wydajność do 30 000 godzin. Oczywiście lampa posiada oddzielny zasilacz. 



Cena lampy na stronie Semilac to 198,00 zł.

Dajcie proszę znać jak wykonać prawidłowo przedłużanie paznokci za pomocą SemiHardi aby produkt jak najdłużej trzymał się na płytce paznokcia. W tym temacie jestem laikiem i chętnie posłucham mądrzejszych ode mnie:)

05:24

FESTIWAL KOLORÓW, CZYLI -55% NA MAKIJAŻ W ROSSMANNIE

FESTIWAL KOLORÓW, CZYLI -55% NA MAKIJAŻ W ROSSMANNIE
Festiwal Kolorów w Rossmannie coraz bliżej :)
Jak zapewne już wiecie, od 20 do 28 kwietnia czeka nas coroczna Wielka Kolorówkowa Promocja w Rossmannie, czyli czas, który od zarania dziejów spędza sen z oczu mężów i sprawia, że w niemej rozpaczy rwą włosy z głowy i drżą ze strachu wobec wizji żon opętanych zakupowym amokiem, trwoniących grube miliony w okolicznych drogeriach, gdy oni sami zmuszeni są do kolejnej wypłaty zlizywać kurz z szafek i popijać go wodą z kałuży.


Tak, drodzy panowie! Dzień zagłady jest bliski, więc rezerwujcie stoliki w maminych kuchniach, bo w najbliższym czasie w domowym menu królować będą tusze (bynajmniej nie wołowe), podkłady i szminki.

Tak, drogie panie! Dzień triumfu jest bliski, więc wybaczcie – minimalizm minimalizmem, ale kiedy przychodzi Wielka Kolorówkowa Promocja w Rossmannie, każda z nas ma obowiązek zaopatrzyć się przynajmniej w jeden zbędny makijażowy artefakt. To taka niepisana zasada.


Zupełnie serio, zachęcam Was gorąco do skorzystania z rossmannowskiej promocji (wcale nie dlatego, że Rossmann mi płaci, bo nie płaci), tym bardziej, że Rossmann właśnie uruchomił przyjazną zakupoholikom aplikację na smartfony. Pobierając aplikację ROSSMANN PL nie tylko otrzymujecie regularnie spersonalizowaną ofertę promocyjną, ale też wspieracie lokalną organizację dobroczynną. Plusem jest też fakt, że możecie w aplikacji podać również numer karty Rossnę i w ten sposób mieć ją zawsze przy sobie. Dla mnie to ogromne ułatwienie, bo o ile bardzo rzadko mam ze sobą wszystkie Warte Noszenia Karty Lojalnościowe, to z telefonem praktycznie się nie rozstaję. No i, last but not least: w trakcie Wielkiej Kolorówkowej Promocji Wasz rabat zwiększa się do -55% na wszystkie kosmetyki do makijażu, przy jednoczesnym zakupie minimum trzech różnych produktów. Dla mnie gra jest warta świeczki (wcale nie dlatego, że Rossmann mi płaci, bo nie płaci).

W tym roku reguły gry trochę się zmieniają: Rossmann odchodzi od dzielenia włosa na czworo i w ciągu 9 dni promocja obejmuje wszystkie produkty do makijażu. W związku z tym warto wybrać się na łowy w pierwszych dniach promocji, zanim półki zostaną przetrzebione przez złaknioną kolorówki tłuszczę i zostanie Wam jedynie nagroda pocieszenia w postaci zwietrzałego tuszu i podkładu w odcieniu dobrze wysmażonego steku z cebulką.

Po tym przydługim wstępie (owacje dla ocalałych!) zapraszam Was na krótki (w tle rozlega się złowieszczy rechocik) przegląd moich kolorówkowych rekomendacji. Dla ułatwienia podzieliłam je na kilka kategorii: PAZNOKCIE, OCZY, USTA i TWARZ.


PAZNOKCIE

Sally Hansen, Insta-Dri
W przyspieszacz wysuszania od Sally Hansen zaopatruję się podczas promocji od dobrych paru lat. Może w dobie lakierów hybrydowych to trochę relikt przeszłości, ale wspominałam już Wam, że hybrydy mi nie służą, a ten produkt to dla każdej miłośniczki zadbanych dłoni absolutny must-have. Wysusza lakier dosłownie w sekundy, nie robi odgniotów, nie bąbluje lakieru, nadaje piękny połysk. Dodatkowo coś chyba zmieniło się w składzie, bo nie staje się żelkiem tak szybko, jak kiedyś.
Cena w promocji: 9,90 zł


Sally Hansen, Instant Cuticle Remover
Błyskawiczny poskramiacz skórek to kolejny mój ulubieniec od Sally Hansen. Ciągle męczę jeszcze pierwszą jego butelkę, a mam ją od dobrego roku! Jeśli jednak jeszcze go nie znacie, dajcie mu szansę: w ciągu minuty rozprawia się z narastającymi skórkami sprawnie i bez rozlewu krwi.
Cena w promocji: 11,25 zł




Wibo, 1 Coat Manicure
Już ostatnio sygnalizowałam Wam, że lubię lakiery Wibo. Najbardziej przypadły mi do gustu te z linii 1 Coat, bo rzeczywiście już jedna warstwa lakieru pozwala uzyskać pełne krycie bez smug. Polecam Waszej uwadze, a sobie samej zalecam lakierową wstrzemięźliwość.
Cena w promocji: 2,97 zł




OCZY

Bourjois, Twist Up The Volume
Maskara Z Dziwną Szczoteczką Bourjois to na dziś mój bezwzględny ulubieniec wszechczasów. W normalnej cenie wydaje mi się zbyt droga, ale w promocji zawsze wrzucam do koszyka jeden egzemplarz na czarną godzinę. Pięknie pogrubia i podkręca, zapewniając efekt vavavoom na zawołanie. Dodatkowo ma, wcale nie tak częsty, piękny i prawdziwie głęboki odcień czerni. Jeśli jeszcze tej maskary nie znacie, dajcie jej koniecznie szansę.
Cena w promocji: 24,75 zł


Max Factor, 2000 Calories
Ten tusz wylądował u mnie w ulubieńcach roku (klik!), więc nie będę się na jego temat roztkliwiać. Daje mi idealnie dzienny efekt pięknie rozczesanych i podkreślonych rzęs. Moje są z natury długie, więc więcej na co dzień mi nie trzeba.
Cena w promocji: 16,65 zł


Eveline, Celebrities Eyeliner
Ten eyeliner musi być absolutnym mistrzem świata, skoro nawet w moich drżąco-niepewnych rękach jest w stanie wyrysować gładką linię bez gór i dolin, której nie trzeba ukrywać za ciemnymi okularami i szerokim rondem kapelusza. W związku z tym polecam go bez skrupułów wszystkim, nawet kompletnym kreskowym laikom, bo to naprawdę grzech nie spróbować i nie wiedzieć, że drzemie w Was mistrz pędzla. Pędzelek jest precyzyjny, giętki, nie rozcapierza się, a czerń jest nasycona i trwała.
Cena w promocji: 5,40 zł


Wibo, Neutral Eyeshadow Palette
Znajdziecie w internetach wiele wybrzydzania na tę paletę Wibo, ale uważam, że w swojej kategorii cenowej jest zdecydowanie godna uwagi. Kompozycja jest przemyślana, zawiera zarówno cienie w chłodnej i ciepłej tonacji, jest kilka pięknych błyskotek (wyłącznie do aplikowania palcem), a także wszelkie niezbędne do życia maty o miłej, aksamitnej fakturze, włączając w to rozbielone, beżowe cielaki. Dla rozbestwionych miłośników Urban Decay może niekoniecznie, ale dla początkujących jak najbardziej.
Cena w promocji: 16,20 zł


Maybelline, Color Tattoo 24h
Czy istnieje jeszcze w naszym układzie planetarnym osoba, która nie słyszała o Color Tattoo? Jeśli tak, niech wypełznie spod swojego kamienia i czym prędzej sunie do Rossmanna. Paleta jest coraz szersza, ale moim ulubieńcem pozostaje Creme De Rose, który sprawdza się na moich powiekach jako baza pod wszelkie cienie w kamieniu.
Cena w promocji: 11,56 zł


Sama podczas tych zakupów mam zamiar bliżej przyjrzeć się:
- L’Oreal, Volume Million Lashes So Couture, tusz do rzęs
- Maybelline, The Nudes, paleta cieni
- dr Irena Eris ProVoke, cień do powiek w sztyfcie


USTA

Bourjois, Rouge Edition Velvet i Souffle de Velvet
Produkt do ust, który śmiało można już nazwać legendarnym, a pisałam już o nim tutaj i tutaj (klik, klik!). Kto nie zna, niech wykorzysta tę okazję, żeby przyjrzeć się im z bliska i znaleźć dla siebie wymarzony kolor.
Cena w promocji: 25,20 zł


Pomadki w kredce: Revlon, Bourjois, Astor, Rimmel
Wszystkim tym, którym już zbrzydły matowe usta i mają ochotę na odrobinę błysku, gorąco polecam znajomość z produktami w kredce. Półtransparentne kolory i lekki, apetyczny połysk wydają się idealne na wiosnę. Nie mają wprawdzie trwałości matów, ale też nie przesuszają tak drastycznie.
Cena w promocji: od 13,50 zł do 22,95 zł

Sama podczas tych zakupów mam zamiar bliżej przyjrzeć się:
- Maybelline, Color Drama, Lip Contour Palette
- L’Oreal Paris, Color Riche, paleta do ust
- Revlon, Just Bitten Kissable, koloryzujący balsam do ust


TWARZ


Bielenda, Pearl Base, baza pod makijaż wyrównująca koloryt cery
O bazie z Bielendy pisałam już tutaj (klik!) i wtedy nie wystawiłam jej zbyt zachęcającej recenzji, pisząc, że poza kuszącym wyglądem zbyt wiele zalet nie ma. Dziś mogę ją w pełni docenić, bo sprawdza mi się naprawdę dobrze: zachowuje trwałość makijażu nawet na niechętnych do współpracy kremach i ładnie utrzymuje nawilżenie. Nadal nie zauważyłam poprawy kolorytu, ale może już po prostu nie da się go poprawić :P
Cena w promocji: 13,50 zł


Bourjois, Healthy Mix, korektor
Z korektorem Healthy Mix miałam do czynienia dawno, daaawno temu, kiedy można go było kupić w tubce, i pamiętam, że wtedy zaskoczył mnie swoją wydajnością i tym, jak ładnie i świeżo wyglądał na skórze. Kusi mnie, żeby sprawdzić, czy dziś moje wrażenia będą podobne.
Cena w promocji: 21,15 zł


Bourjois, Healthy Mix, podkład z witaminami
Mojego czarnego konia podkładowego (pisałam o nim tutaj - klik!) nie może zabraknąć w tym zestawieniu. Regularna cena z horrendalnej urosła już do rozmiarów groteskowych, ale w promocji kupię na pewno, choćby po to, żeby sprawdzić, czy za zmianą opakowania poszła zmiana formuły.
Cena w promocji: 28,35 zł


Revlon Colorstay
Podkład, na który trochę się obraziłam i porzuciłam na rzecz Catrice HD Liquid Foundation, ALE. No właśnie, ale: jeśli gama kolorystyczna Catrice jest dla Was zbyt uboga lub ich produkt ciemnieje na Was na pomarańczkę, a poszukujecie twardziela nie do zdarcia, który w stanie nienaruszonym przetrwa inwazję zombie i międzygwiezdną apokalipsę, to koniecznie sprawdźcie Revlon.
Cena w promocji: 31,50 zł


Maybelline, SuperStay 24h
Naprawdę niedoceniany podkład (pełną recenzję znajdziecie tutaj - klik) o naprawdę świetnych właściwościach. Wklepany gąbeczką, na twarzy daje mokre, naturalne wykończenie, trzyma się pięknie i ładnie stapia się ze skórą, nawet jeśli kolor tuż po aplikacji wcale tego nie zapowiada. Dla fanek wykończenia Healthy Mix, które poszukują większej trwałości lub mniej żółtej gamy kolorystycznej. Dajcie mu szansę, może Was mile zaskoczyć.
Cena w promocji: 18,90 zł


Wibo, Ecstasy Blusher
Już się ostatnio produkowałam na jego temat, więc klikajcie do recenzji – o tutaj.
Cena w promocji: 9,90 zł


Róże wypiekane Bourjois
Kto nie miał jeszcze różu z Bourjois, ręka w górę! Hmm, nie widzę. Jeśli jednak są takie osoby – skorzystajcie z Wielkiej Rossmannowej Promocji, by zawrzeć bliższą znajomość z tymi produktami, bo naprawdę warto. Wypiekana formuła sprawi, że będziecie się nimi malować do grobowej deski, tak nieprzyzwoicie są wydajne. Na ich korzyść przemawia też bogactwo kolorów i wykończeń, a także lekki, bardzo retro, zapach róż, który, nie wiedzieć czemu, kojarzy mi się jakoś zawsze z wycieczką do Medjugorje.
Cena w promocji: 24,30 zł


Bell Hypoalergenic, rozświetlacz do twarzy i ciała
O rozświetlaczu Bell pisałam Wam już w ulubieńcach roku (klik!), i chociaż od tego czasu został już zdetronizowany, nadal dobrze go wspominam (tj. do czasu, gdy wyzionął ducha, obsypując mnie od stóp do głów srebrzystym pyłem). Może Wam bardziej się poszczęści i traficie na egzemplarz o mniej, ekhm… kruchej naturze.
Cena w promocji: 7,16 zł


Rimmel, Stay Matte
Puder Stay Matte to dla mnie coś podobnej klasy, jak 2000 Callorie w kategorii tuszów do rzęs. Niby przeciętny, a jednak na co dzień sprawdza się świetnie. Nie lubię jego opakowania, łamliwego i z tendencją do otwierania się, co dla mnie go dyskwalifikuje, ale jeśli ktoś nie zamierza nosić go w torbie razem z wiertarką udarową, pękiem kluczy i paczką pieluch, to może być zadowolony.
Cena w promocji: 12,06 zł


dr Irena Eris ProVoke, puder
Nie znam tego pudru, ale polecała go niedawnoJustyna (klik!) i to mi wystarcza za rekomendację.
Cena w promocji: 34,79 zł


Lovely, White Chocolate
Bodaj w grudniu wzdychałam, jak dobrze byłoby mieć puder ryżowy w kompakcie, no i proszę, oto jest: prasowany puder Lovely w uroczym kartoniku na magnes i o zapachu białej czekolady. Białej czekolady nie znoszę, ale gotowa jestem się przemęczyć dla efektu, jaki daje ten puder: dobrze i na długo zmatowionej skóry oraz utrwalonego makijażu. Mój torebkowy must have.
Cena w promocji: 10,66 zł


Sama podczas tych zakupów mam zamiar bliżej przyjrzeć się:
- Wibo, Banana Loose Powder
- dr Irena Eris ProVoke, Loose Powder
- Rimmel, Royal Blush


Uff!!! I to już wszystkie moje kolorówkowe rekomendacje przed nadchodzącą promocją w Rossmannie. Mam nadzieję, że ten przewodnik komuś się przyda. Sama traktuję rossmannowe promocje dwojako: jako szansę na doposażenie kosmetyczki i na wypróbowanie czegoś nowego. W tym roku na pewno zaopatrzę się w podkład Healthy Mix, tusz do rzęs L’Oreal i sypki puder. Mam też ochotę przyjrzeć się z bliska paletkom do ust, które pojawiły się w ofercie Maybelline i L’Oreal, ale czy je kupię… czas pokaże.

A jak wyglądają Wasze zakupowe plany i rekomendacje? Podzielcie się z nami!

Buziaki,

Iga
Copyright © 2016 pooderniczka , Blogger